piątek, 19 kwietnia, 2024

Biznes i gospodarka

accessories for men and women by boatwatches.to. https://www.luxuryreplicawatch.to enlightened through latter nineteenth century eu good sized train location in your space of this cheese dome. https://www.replicacrr.ru/ enlightened through latter nineteenth century eu good sized train location in your space of this cheese dome. swiss https://vapesstores.com presents typically the community from hopes. reddit phoenix-suns.ru retain taking advancement. https://www.fake-watches.is rolex certainly is the most suitable biochemistry combined with technology as well as the trip. best redbullvape.com vape shop outlet. we offer you a large number of high quality luxury celine for sale. we offer you a large number of high quality luxury https://www.dita.to.

Od 21 lutego małe i średnie firmy mogą się ubiegać o wsparcie badań i innowacji. Do wykorzystania w pierwszym naborze będzie prawie 4,5 mld...

Rusza pierwszy nabór w ramach programu Fundusze Europejskie dla Nowoczesnej Gospodarki na lata 2021–2027 (FENG). Od 21 lutego mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa mogą składać wnioski o dofinansowanie ze Ścieżki SMART. W pierwszym naborze PARP rozdysponuje blisko 4,5 mld zł, które beneficjenci będą mogli przeznaczyć na rozwój działań badawczych i innowacyjnych. Celem konkursu jest wzmocnienie zdolności badawczych i innowacyjnych przedsiębiorstw poprzez realizację prac B+R, wdrożenie innowacji, a także działań skupiających się m.in. na gospodarce niskoemisyjnej, zmianach klimatu oraz gospodarce o obiegu zamkniętym.

– Fundusze Europejskie dla Nowoczesnej Gospodarki to 7,9 mld euro, które przyczynią się do wsparcia i rozwoju polskiej gospodarki. Pieniądze z tego programu sfinansują badania i innowacje oraz wykorzystywanie zaawansowanych technologii – mówi Grzegorz Puda, minister funduszy i polityki regionalnej. – Przeznaczymy te pieniądze na wzrost konkurencyjności małych i średnich przedsiębiorstw, rozwinięcie umiejętności na rzecz inteligentnej specjalizacji, transformację przemysłową i przedsiębiorczość, a także na transformację gospodarki w kierunku Przemysłu 4.0. To oznacza, że przez najbliższe lata będziemy finansować projekty badawczo-rozwojowe i wspierać współpracę nauki, biznesu, instytucji i organizacji tworzących środowisko, które sprzyjają innowacyjności i tworzą system wsparcia dla rozwoju nowoczesnej gospodarki.

– W ramach Funduszy Europejskich dla Nowoczesnej Gospodarki uruchamiamy Ścieżkę SMART – program wsparcia na badania i wdrożenie innowacyjnych badań – mówi agencji informacyjnej Newseria Biznes Dariusz Budrowski, prezes Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości.

Ścieżka SMART skierowana jest do sektora MŚP, dużych przedsiębiorstw oraz konsorcjów naukowo-przemysłowych (organizacje i instytuty badawcze, organizacje pozarządowe, uczelnie i inne podmioty systemu szkolnictwa wyższego i nauki). PARP jest odpowiedzialna za realizację pierwszego naboru skierowanego do mikro-, małych i średnich firm. Ścieżka SMART pozwoli na przekazanie środków na realizację projektów w wysokości 10,67 mld zł, z czego PARP rozdysponuje 6,67 mld zł.

– W ramach Ścieżki SMART od 21 lutego uruchamiamy nabór wniosków o dofinansowanie. Łączna pula środków, które chcemy przeznaczyć w ramach ścieżki SMART na realizację projektów, to 2,4 mld euro – informuje prezes PARP. – Pierwszy nabór, który kończy się 12 kwietnia, to 1 mld euro przeznaczony dla mikro-, małych i średnich firm działających na terenie Polski, które skorzystają ze wsparcia i złożą wniosek obejmujący minimum jeden obligatoryjny moduł B+R lub wdrożenie innowacji.

Ścieżka SMART jest realizowana w sposób modułowy. Przedsiębiorca z sektora MŚP wybiera jeden z dwóch modułów obowiązkowych (prace badawczo-rozwojowe lub wdrożenie innowacji) oraz dowolną liczbę modułów fakultatywnych, których ma do wyboru pięć: cyfryzacja, zazielenienie przedsiębiorstw, internacjonalizacja, rozwój kompetencji i infrastruktura B+R.

 To moduły, w ramach których przedsiębiorca będzie mógł zrealizować swój pomysł biznesowy i rozwijać swoją firmę tak, jak tego potrzebuje – podkreśla Dariusz Budrowski.

W module obligatoryjnym B+R wnioskodawca może uzyskać finansowanie na wszystkie elementy procesu badawczego – badania przemysłowe, prace rozwojowe (w tym stworzenie prototypu oraz testowanie go) oraz zaangażowanie przyszłych użytkowników. Aby moduł mógł być objęty wsparciem, przedsiębiorca musi zaplanować przynajmniej prace rozwojowe. Efektem zaplanowanych prac B+R powinno być opracowanie możliwego do wdrożenia w działalności gospodarczej innowacyjnego rozwiązania, tj.: nowego albo ulepszonego wyrobu lub usługi (innowacji produktowej) lub nowego albo ulepszonego procesu biznesowego dotyczącego funkcji działalności przedsiębiorstwa w zakresie produkcji wyrobów lub usług (innowacji w procesie biznesowym).

Drugi moduł obligatoryjny, który przedsiębiorca może wybrać, to wdrożenie innowacji. Obejmuje on dofinansowanie wdrożenia w przedsiębiorstwie wyników prac B+R posiadanych przez wnioskodawcę lub będących efektem realizacji modułu B+R. Wyniki prac B+R muszą prowadzić do powstania innowacji produktowej lub procesowej co najmniej na poziomie krajowym. Wśród kosztów objętych wsparciem znajdują się m.in.: zakup lub leasing gruntów oraz nieruchomości zabudowanych, zakup lub leasing środków trwałych innych niż nieruchomości, nabycie robót i materiałów budowlanych czy zakup wartości niematerialnych i prawnych.

 W zależności od potrzeb przedsiębiorca będzie miał możliwość sfinansowania zakupu lub remontu nieruchomości, zakupu maszyn, urządzeń, ale także zatrudnienia personelu do przeprowadzenia badań, które są niezbędne do wypracowania innowacyjnych rozwiązań – wylicza prezes PARP. – To bardzo istotne, że wszystkie moduły, które wpływają w tym konkursie, będą miały możliwość zrealizowania kompleksowego wsparcia dla przedsiębiorcy. Przedsiębiorca sam będzie decydował, jaki rodzaj wsparcia chce uzyskać i co chciałby uzyskać jako finalny efekt tego przedsięwzięcia.

 


a

 

Gotowanie z mąką ze świerszczy budzi kontrowersje. Poszukiwanie alternatywnych źródeł białka będzie jednak coraz silniejszym trendem

Na początku stycznia Komisja Europejska wydała zgodę na wprowadzenie do sprzedaży w krajach Wspólnoty produktów zawierających mąkę ze świerszczy. Zgoda wydana została jednemu producentowi i będzie obowiązywała przez pięć lat. Produkt cechuje się wysoką zawartością białka i może być wykorzystywany jako substytut mąki zbożowej. Choć produkcja żywności z owadów budzi wśród Europejczyków kontrowersje, to na świecie, a zwłaszcza w krajach azjatyckich, jest to częsta praktyka. Ma ona również istotny wymiar ekologiczny: hodowla owadów jest dużo mniejszym emitentem gazów cieplarnianych niż hodowla bydła i trzody chlewnej. Co więcej, świerszcze są nie tylko źródłem białka, ale i błonnika, witamin i minerałów.

Z danych Humane Society International wynika, że ponad 16,5 proc. emisji gazów cieplarnianych spowodowanych przez człowieka pochodzi z hodowli zwierząt. To odsetek zbliżony do tego, za który odpowiada transport. Co więcej, jeśli sytuacja się nie zmieni, to do 2030 roku sektor ten będzie odpowiadał za ponad połowę skumulowanej globalnej emisji dwutlenku węgla.

– Żywność z owadów w mniejszy sposób wpływa na środowisko niż tradycyjna przymusowa hodowla zwierząt. Wykorzystujemy o wiele mniej wody, o wiele mniej miejsca, a owady możemy karmić resztkami – mówi w wywiadzie dla agencji Newseria Innowacje Paulina Górska, ekoedukatorka, ekspertka ds. zrównoważonego rozwoju. – Musimy szukać takich źródeł białka, które będą wywierać mniejszy negatywny wpływ na środowisko.

Ma to też aspekt ekonomiczny – hodowla owadów zajmuje znacznie mniej czasu i wymaga znacznie mniejszych nakładów finansowych niż ryb czy zwierząt domowych.

Cztery świerszcze to równowartość szklanki mleka pod względem zawartości białka. Powinniśmy poszukiwać nowych źródeł białka, bo naukowcy przewidują, że w 2050 roku będziemy potrzebowali produkować nawet 50 proc. więcej żywności niż dzisiaj – mówi Paulina Górska. – Ponad 2 mld ludzi na całym świecie regularnie spożywa owady i dla nas, w Europie czy Polsce, jest to kontrowersyjne, to nie są nasze nawyki żywieniowe, nie jesteśmy przyzwyczajeni do jedzenia owadów, ale być może za 20 lat to się zmieni. Jeśli chodzi o właściwości odżywcze takiej mąki, to świerszcze dostarczają nawet 60 proc. białka, więc one są po prostu bardzo odżywcze. Zawierają też różne witaminy, minerały i błonnik, na przykład z chityny. To bardzo pożywny pokarm.

Mąka z owadów może być substytutem mąki ze zboża. Zgodnie z rozporządzeniem Komisji Europejskiej sproszkowane świerszcze mogą być stosowane pod pewnymi warunkami m.in. w pieczywie, herbatnikach, produktach makaronowych, sosach, pizzach, zupach czy napojach. Zgoda KE dotyczy jednak jednego producenta.

– Jest zgoda dla jednej firmy na pięć lat, ale możemy się spodziewać tego, że będzie to trend rosnący i że ten rynek będzie rósł – mówi ekoedukatorka. – Jeśli jednak weźmiemy kwestie etyczne pod uwagę, to nie jest to żywność atrakcyjna dla wegetarian czy wegan. Powstaje też pytanie, czy dobrym kierunkiem jest to, że tradycyjną hodowlę zwierząt chcemy wymienić również na hodowlę zwierząt, która powiedzmy, że wywołuje mniejszy negatywny wpływ na środowisko, ale nadal wykorzystujemy zwierzęta.

Tego typu rozważania stawiają więc wyżej poszukiwanie roślinnych źródeł białka. W tym temacie wiele się dzieje i wciąż pojawiają się nowe pomysły i innowacje. Rozwiązaniem, nad którym od kilku lat trwają prace, może być mięso produkowane z protein sojowych lub grochowych.

– Jest ono drukowane w technologii 3D. Może wyglądać jak na przykład stek i zastępować nam potrzebę jedzenia mięsa w takiej postaci, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Istotnym trendem przyszłości najprawdopodobniej będzie produkcja żywności z alg, które są bardzo odżywcze, zawierają bardzo dużo białka, a ich hodowla jest bardziej ekologiczna niż na przykład soi. Ciekawym trendem jest też wertykalna hodowla żywności roślinnej – wymienia ekspertka.

Na świecie coraz większą popularność zdobywa mięso wytwarzane w warunkach laboratoryjnych. Przykładowo resort rolnictwa w Chinach w ubiegłym roku wydał deklarację, w której po raz pierwszy włączył mięso hodowane komórkowo i inne kategorie „żywności przyszłości” do swojego pięcioletniego planu rozwoju rolnego.

– Singapur jest pierwszym krajem, w którym takie mięso zostało dopuszczone do sprzedaży. W tamtejszych restauracjach możemy zjeść mięso, które zostało wyhodowane komórkowo, czyli w laboratorium, bez przemysłowej hodowli zwierząt, przez co jest ono pozbawione antybiotyków. Nawet w galeriach handlowych znajdują się stoiska, na których możemy kupić wyłącznie mięso wyhodowane komórkowo. Ostatnio również w Stanach Zjednoczonych taka żywność została uznana za bezpieczną. Wydaje się więc, że to jest bardzo mocny trend i być może za 20 lat te produkty będą już bardziej przystępne cenowo – przewiduje Paulina Górska.

Z danych zebranych przez Roślinniejemy wynika, że coraz więcej rządów wspiera inicjatywy, które mają na celu ograniczenie spożycia mięsa. Wśród nich jest dotowanie produkcji przyjaznej środowisku i rozwijaniu alternatyw dla mięsa i produktów odzwierzęcych, wprowadzanie zniżek na produkty pochodzenia roślinnego czy wyższych podatków na mięso. Holendrzy chcą być liderami w badaniach i produkcji roślinnych alternatyw dla mięsa i nabiału, a także inwestują w mięso hodowane komórkowo. Liczą na to, że będzie to w przyszłości ważna i dochodowa gałąź gospodarki. Również Finlandia dotuje z funduszu innowacji prace nad rozwojem białek roślinnych z rodzimych upraw i chce być liderem w tym przemyśle.

Według MarketsandMarkets światowy rynek substytutów mięsa był w 2021 roku wyceniany na prawie 1,9 mld dol. Do 2027 roku branża ta wypracuje przychody, które przekroczą 4 mld dol.

Uniwersytety Europejskie rosną w siłę. Mają stworzyć realną konkurencję dla uczelni amerykańskich i chińskich

Do końca stycznia uczelnie wyższe, które chcą się stać częścią sojuszy Uniwersytetów Europejskich – integralnej części programu Erasmus+ – mogą zgłaszać swoje aplikacje. Nabór ogłoszony w końcówce ubiegłego roku ma tym razem rekordowy, łączny budżet w wysokości 387,2 mln euro. – Uniwersytety Europejskie są na tyle świeżą inicjatywą, że trudno jest ocenić wszystkie zyski, jakie płyną z ich funkcjonowania dla europejskiego szkolnictwa wyższego. Rodzi się jednak pewien nowy twór, który moim zdaniem będzie w dużym stopniu wpływać na przyszłość europejskiego akademizmu – mówi prof. Jan Słyk, prorektor ds. studiów Politechniki Warszawskiej. Jak wskazuje, inicjatywa Uniwersytetów Europejskich ma przede wszystkim zwiększyć konkurencyjność uczelni z krajów UE względem tych ze Stanów Zjednoczonych czy Azji, które od lat okupują czołówkę Listy Szanghajskiej. 

– Konkurencyjność europejskich uczelni wynika z bardzo bogatej tradycji europejskiego akademizmu. I myślę, że to właśnie europejska akademia wciąż jest wzorem dla szkolnictwa wyższego na świecie. Ale jeśli porównamy potencjał finansowy czy infrastrukturalny, to tutaj już nie wypada to tak korzystnie w zestawieniu z szansami, jakie tworzą dla swojego akademizmu chociażby Stany Zjednoczone czy Chiny. I to jest jeden z powodów, dla których powstała idea konsorcjów Uniwersytetów Europejskich. One mają być silniejsze poprzez interdyscyplinarność oferty, poprzez większą pulę talentów, które gromadzą – mówi prof. dr hab. inż. arch. Jan Słyk.

Aktualną pozycję amerykańskich i chińskich uniwersytetów dobrze odzwierciedla tzw. Lista Szanghajska, czyli ranking najlepszych na świecie uczelni wyższych, opracowywany między innymi na podstawie danych o laureatach Nagrody Nobla i medalu Fieldsa, najwyżej cytowanych pracach czy artykułach opublikowanych w prestiżowych magazynach naukowych „Nature” i „Science”.

Ostatnie, ubiegłoroczne zestawienie po raz kolejny otworzył Uniwersytet Harvarda, a w pierwszej trójce znalazły się jeszcze dwie amerykańskie uczelnie: Uniwersytet Stanforda i Massachusetts Institute of Technology. W pierwszej dziesiątce jest ich łącznie aż osiem i tylko dwa uniwersytety europejskie - czyli brytyjski Oxford i Cambridge. Natomiast uwzględniwszy pierwszą setkę, znalazło się w niej aż 39 uczelni amerykańskich i 14 azjatyckich (w tym dziewięć z Chin).

Spośród państw należących do Unii Europejskiej pierwsza uczelnia sklasyfikowana na ubiegłorocznej Liście Szanghajskiej znalazła się dopiero na 16. pozycji (francuski Uniwersytet Paris-Saclay). W pierwszej 50-tce jest ich w sumie tylko pięć, natomiast w pierwszej setce uplasowało się tylko 20 uniwersytetów z Unii Europejskiej (wyłączywszy brytyjskie i szwajcarskie uczelnie).

Szansą na podniesienie ich konkurencyjności ma być przede wszystkim międzynarodowa współpraca – w tym unijny program wymiany edukacyjnej Erasmus+, którego budżet na lata 2021–2021 przekracza rekordowe 28 mld euro (czyli ok. 13 mld euro więcej niż w poprzedniej perspektywie finansowej). Jego integralną częścią są partnerstwa w ramach sojuszy Uniwersytetów Europejskich – czyli międzynarodowe sieci uczelni funkcjonujących na podstawie wspólnie wypracowanych zasad. Mogą stworzyć ją minimum trzy instytucje szkolnictwa wyższego z co najmniej trzech krajów członkowskich UE lub innych krajów należących do tego programu.

– W naszej sieci są nie tylko partnerzy korzystający z funduszy na rozwój europejskich sieci akademickich. Mamy też np. partnera stowarzyszonego ze Szwajcarii, który chce z nami w pełni współpracować, korzystając z innych źródeł finansowania. To oznacza, że rodzi się pewien nowy twór, który ma raczej wymiar intelektualny niż formalny. Moim zdaniem on będzie w dużym stopniu wpływać na przyszłość europejskiego akademizmu – mówi prorektor ds. studiów Politechniki Warszawskiej.

Sojusze Uniwersytetów Europejskich to inicjatywa, która działa dopiero od kilku lat i jest częścią ogólnej wizji utworzenia do 2025 roku wspólnego, europejskiego obszaru edukacji. Obecnie istnieją 44 Uniwersytety Europejskie, które skupiają w sumie 340 instytucji szkolnictwa wyższego z 31 krajów Wspólnoty oraz m.in. Islandii, Norwegii, Serbii i Turcji. W Polsce należy do nich obecnie 18 uczelni nadzorowanych przez MEiN (w tym m.in. krakowska AGH, Politechnika Warszawska, Poznańska i Śląska). Każda z nich otrzymuje budżet w wysokości do 14,4 mln euro z programu Erasmus+ na okres czterech lat. 

– Mam nadzieję, że spowoduje to, że ten dystans w sile infrastrukturalnej i finansowej pomiędzy uczelniami z Europy a Stanów Zjednoczonych czy Chin ulegnie zmniejszeniu – mówi prof. dr hab. inż. arch. Jan Słyk. – Na razie Uniwersytety Europejskie są jednak na tyle świeżą inicjatywą, że trudno jest ocenić wszystkie zyski, jakie płyną z ich funkcjonowania dla europejskiego szkolnictwa wyższego.

Celem sojuszy Uniwersytetów Europejskich jest przede wszystkim wspierać atrakcyjność i jakość edukacji, wzmacniać konkurencyjność europejskich uczelni na arenie międzynarodowej oraz rozwijać mobilność studentów. Dzięki tej inicjatywie studenci mogą m.in. zdobywać dyplomy w trybie łączenia studiów w kilku państwach UE. Międzyuczelniane sojusze współpracują też w dziedzinie badań naukowych i innowacji.

Cały czas staramy się wzmacniać siłę tych powiązań i od tego, na ile wydajne będą kontakty pomiędzy wszystkimi grupami naszej społeczności akademickiej, zależy to, jak silne będzie konsorcjum. Chodzi m.in. o to, żeby One Campus – a tak się nazywa jeden z pakietów roboczych naszego konsorcjum – był żywym organizmem, żeby student mógł w czasie rzeczywistym zobaczyć ofertę dziewięciu uniwersytetów i skorzystać z niej, nawet niekoniecznie wyjeżdżając gdzieś na kilka miesięcy – mówi prorektor ds. studiów Politechniki Warszawskiej.

Rośnie popyt na elastyczne, współdzielone biura. Sprzyja temu recesja i rynkowa niepewność

– Popyt na elastyczne biura przyspiesza. JLL i Savills przewidują, że docelowo zapotrzebowanie na takie rozwiązania wzrośnie do 20–30 proc. całego rynku biurowego. Pozostaje pytanie, jak szybko uda się osiągnąć taki udział – mówi Hubert Abt, dyrektor generalny New Work Offices. Wzrostom na...

Ukraińskie uniwersytety obawiają się utraty studentów i naukowców na rzecz krajów europejskich. Drenaż mózgów może utrudnić odbudowę tego państwa po wojnie

– Z sygnałów, które dostajemy na poziomie ministerialnym i kontaktując się z Brukselą, wynika, że po zakończeniu wojny wyzwaniem będzie przede wszystkim odbudowa kapitału intelektualnego i całego systemu szkolnictwa wyższego na Ukrainie – mówi dr Dawid Kostecki, dyrektor Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej (NAWA). Jak podkreśla, przeciwdziałanie drenażowi mózgów i podtrzymanie kapitału intelektualnego Ukrainy będą kluczowe dla odbudowy tego kraju z powojennych zgliszczy. Pomóc w tym mają polskie i europejskie uczelnie.

– Uczelnie ukraińskie po wojnie czekają bardzo duże wyzwania, z jednej strony materialne, bo uległy zniszczeniu budynki, jest potrzeba odbudowy całej infrastruktury. Drugi aspekt to kadra – z jednej strony część kadry znalazła zatrudnienie poza granicami i tutaj będzie pewien problem ze ściągnięciem ich z powrotem w obawie przed niestabilnością i trudnościami życiowymi nawet. Podobnie sprawa ma się ze studentami, część z nich również prawdopodobnie woli wybrać spokojniejsze życie w krajach, które przyjęły uchodźców, niż wracać i w trudzie odbudowywać kraj. Na pewno będzie duża determinacja, zarówno władz uczelni, jak też całej administracji państwowej Ukrainy, żeby zachęcić swoich obywateli do powrotu i pracy na rzecz odbudowy – mówi agencji Newseria Biznes dr hab. Jacek Prokop, prof. SGH, prorektor ds. współpracy międzynarodowej na tej uczelni.

Wyzwaniem będzie odbudowa całego kapitału intelektualnego i systemu szkolnictwa wyższego. Pierwszym krokiem będzie kształcenie na odległość, później kształcenie hybrydowe i dopiero na samym końcu kształcenie stacjonarne. Myślę, że stworzenie ogromnej platformy e-learningowej czy zabiegi digitalizacyjne pozwolą na to, żeby jak najszybciej uruchomić szkolnictwo wyższe na Ukrainie – dodaje dr Dawid Kostecki, dyrektor NAWA.

Jak poinformował na Facebooku komisarz Rady Najwyższej Ukrainy ds. praw człowieka Dmytro Lubinets, według stanu na 1 grudnia ub.r. już ponad 14,5 mln Ukraińców opuściło kraj po rozpoczęciu wojny wywołanej rosyjską agresją. Co najmniej 11,7 mln z nich dostało się do krajów UE. Obecnie około 7,7 mln obywateli Ukrainy jest zarejestrowanych w Europie jako osoby korzystające z ochrony tymczasowej. Co oczywiste, są wśród nich przedstawiciele środowiska akademickiego, w tym studenci, naukowcy i wykładowcy. W krajach UE mogą oni liczyć na wsparcie, które umożliwia im kontynuację nauki i prac badawczych.

– Problem z odpływem siły intelektualnej z ukraińskich uczelni i środowiska akademickiego jest bardzo wyraźnie sygnalizowany przez rektorów, z którymi rozmawiamy. Oni mają głęboką świadomość tego, jak ogromną szkodę może wyrządzić Ukrainie odpływ młodych, zdolnych ludzi i ich pozostanie na zachodzie Europy po zakończeniu konfliktu zbrojnego – mówi prof. dr hab. inż. arch. Jan Słyk, prorektor ds. studiów Politechniki Warszawskiej. – Jeśli oni przemieszczą się na zachód Europy, zapuszczą tu korzenie, pozakładają rodziny, to wtedy ich powrót stanie pod znakiem zapytania i Ukraina będzie miała problem z odbudową kraju z wojennych zniszczeń.

Eksperci zgodnie podkreślają, że zapobieganie drenażowi mózgów i podtrzymanie kapitału intelektualnego Ukrainy – tak, aby po zakończonej wojnie studenci i kadry naukowe mogły jak najszybciej wrócić do kraju, dalej kształcić, prowadzić badania naukowe i pomóc w odbudowie kraju z powojennych zniszczeń – jest w tej chwili kwestią fundamentalną.

– Wszelkie migracje, szczególnie dotyczące elit intelektualnych, powodują przemieszczanie się centrów rozwoju, bo w tej chwili w dobie reinformacyjnej potencjał intelektualny jest główną siłą napędową rozwoju. Ukraina wyjdzie z tej wojny, mam nadzieję, że zwycięskiej, ogromnie zniszczona pod względem infrastruktury i wszystkich elementów towarzyszących życiu codziennemu. Odbudowa tego potencjału będzie możliwa tylko w przypadku, kiedy będzie dostępne bogate środowisko ekspertów rozumiejących lokalne uwarunkowania. Najlepiej tych, którzy się tam urodzili i wyrośli w tej tradycji – wyjaśnia prof. Jan Słyk.

Jak wskazuje dyrektor Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej, drenaż mózgów, który mógłby utrudnić powojenną odbudowę Ukrainy i osłabić jej potencjał rozwoju gospodarczego, jest tym, czego faktycznie mocno obawiają się w tej chwili tamtejsze uczelnie i środowisko akademickie.

– Przede wszystkim dlatego, że istnieje ryzyko włączenia tego potencjału intelektualnego Ukrainy do Polski. Dlatego należy stworzyć formy miękkiej współpracy na czas wojny, które później umożliwią powrót tego kapitału intelektualnego na Ukrainę – mówi dr Dawid Kostecki.

– Staramy się na to reagować, ale to nie jest proste, bo to oznacza, że musimy tworzyć ofertę pomocy dla Ukrainy, nie myśląc w kategoriach przyjmowania ukraińskich studentów na nasze uczelnie i do naszych akademików. Trzeba próbować pomagać im głównie w formie zdalnej, żeby mogli z tej pomocy skorzystać u siebie na miejscu – mówi prof. Jan Słyk. – Nie mamy do tego ani doskonałych narzędzi, ani doskonałych metod, ale staramy się je wytwarzać, tak na Politechnice Warszawskiej, jak i w konsorcjum Uniwersytetów Europejskich.

Zaraz po rosyjskiej agresji na Ukrainę i rozpoczęciu wojny w tym kraju NAWA uruchomiła program stypendialny „Solidarni z Ukrainą”, który w początkowej fazie umożliwiał ukraińskim uchodźcom kontynuowanie studiów, prowadzenie prac nad rozprawą doktorską lub realizowanie innych, dowolnych form kształcenia w polskich uczelniach i instytutach. Pod koniec grudnia ub.r. ten program zmienił formułę. Obecnie jego celem jest promowanie współpracy polskich i ukraińskich uczelni oraz włączanie tych drugich w sieć Uniwersytetów Europejskich.

– Jako SGH jesteśmy w bieżącym kontakcie z ukraińskimi uczelniami – zarówno na wschodzie kraju, gdzie warunki są o wiele trudniejsze, jak i w zachodniej części, gdzie życie jest trochę spokojniejsze – mówi dr hab. Jacek Prokop. – Oczekują one, że włączymy ich pracowników i studentów do różnego rodzaju badań, projektów zarówno naukowych, jak i dydaktycznych, dzięki czemu będziemy mogli podnieść jakość dydaktyki, którą tam oni oferują. Miejmy nadzieję, że Uniwersytety Europejskie będą w stanie przyczynić się do osiągnięcia takiego celu.

Uniwersytety Europejskie to międzynarodowa sieć partnerstw uczelni i instytucji szkolnictwa wyższego z państw UE i innych krajów programu. W Polsce należy do niej 18 uczelni nadzorowanych przez MEiN. To właśnie ich zadaniem będzie nawiązanie współpracy ze szkołami wyższymi w Ukrainie oraz włączenie ich do sieci, dzięki czemu przyspieszy proces dostosowywania ich systemów organizacyjnych i dydaktycznych do europejskich standardów. To istotne zwłaszcza w kontekście tego, że w czerwcu ub.r. Ukraina oficjalnie uzyskała już status państwa kandydującego do członkostwa w UE.

– To bardzo istotne, aby organizacja uczelni na Ukrainie nie odbiegała znacząco od tego, co mamy w Polsce i Europie – mówi  prorektor ds. współpracy międzynarodowej na SGH. – Dzięki tej współpracy polskie uczelnie też zostaną zasilone nowymi ideami i pomysłami, które przychodzą z Ukrainy. One z pewnością będą innego rodzaju niż to, co już w tej chwili u nas funkcjonuje i jest w pewien sposób utarte. To wprowadzi do naszego systemu pewną różnorodność i dywersyfikację pomysłów. Wzmocni też naszą kadrę, która również jest zainteresowana analizą sytuacji w Europie Wschodniej i prowadzi tego typu badania. Udział uczelni ukraińskich i ich naukowców pomoże nam lepiej zrozumieć ten obszar, zarówno z punktu widzenia gospodarczego, jak i politycznego.

Sektor ochrony zdrowia przygotowuje się do wykorzystania unijnych środków. Część funduszy trafi na nowoczesną infrastrukturę w szpitalach

Jak podaje Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej, w sumie blisko 20 mld zł ma trafić do sektora ochrony zdrowia z Krajowego Planu Odbudowy. Te pieniądze zostaną przeznaczone m.in. na cyfryzację, zachęty i wsparcie studentów kierunków medycznych oraz modernizację i wyposażenie w nowoczesny sprzęt dla szpitali. Nie są to jednak jedyne środki na ten cel, na które placówki mogą liczyć, ponieważ kolejny strumień pieniędzy popłynie do nich z nowej perspektywy Funduszy Europejskich na lata 2021–2027. Ministerstwo Zdrowia, jako instytucja pośrednicząca, otrzyma do rozdysponowania między beneficjentów 3 mld zł. 

– Wszelkie inwestycje w sektor ochrony zdrowia są czymś pozytywnym w kontekście rozwoju i sytuacji gospodarczo-ekonomicznej w naszym kraju. Musimy się mierzyć z pewnymi brakami w infrastrukturze – czy to historycznymi, czy spowodowanymi przez pandemię koronawirusa. Tak więc każde dodatkowe źródło pieniędzy na ten cel powinno być brane pod uwagę przy planowaniu dalszych wydatków i inwestycji – mówi agencji Newseria Biznes Paulina Tkaczyk, ekspert ds. finansowania w GE Healthcare.

Podmioty z sektora ochrony zdrowia w ciągu najbliższych kilku miesięcy powinny uzyskać możliwość ubiegania się o środki z Krajowego Planu Odbudowy – nowego instrumentu, który będzie funkcjonował niezależnie od kolejnej perspektywy Funduszy Europejskich na lata 2021–2027. Wypłata środków jest jednak uzależniona od spełnienia przez Polskę tzw. kamieni milowych, czyli warunków określonych przez Komisję Europejską. 

Program jest podzielony na pięć komponentów, przy czym z punktu widzenia sektora zdrowotnego najważniejszy jest komponent D – „Efektywność, dostępność i jakość systemu ochrony zdrowia”. Jak podaje Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej, budżet dotacyjny tego komponentu wynosi 18,3 mld zł, a pożyczkowy – 1,23 mld zł. Za jego realizację będą odpowiadać resorty zdrowia oraz rozwoju i technologii.

Pieniądze z KPO będą przeznaczone m.in. na cyfryzację polskiej służby zdrowia, ponieważ – jak wskazuje MFiPR – pandemia COVID-19 pokazała, jak ważne jest rozwijanie systemu e-zdrowia. Dlatego właśnie 4,5 mld zł zostanie przeznaczone m.in. na cyfryzację dokumentacji medycznej z uwzględnieniem bezpieczeństwa danych. Kolejny cel to inwestycje w wykwalifikowaną kadrę medyczną. W celu zwiększenia liczby pracowników ochrony zdrowia KPO zakłada wprowadzenie zachęt dla studentów kierunków medycznych, m.in. lekarskiego, ratownictwa medycznego, pielęgniarskiego czy fizjoterapii (wsparcie finansowe lub mentorskie ma objąć 25,4 tys. studentów z zakresu nauk medycznych) oraz modernizację bazy dydaktycznej (w tym przebudowę i doposażenie 212 obiektów dydaktycznych). Na ten cel trafi kolejne 3,2 mld zł.

Bardzo ważną częścią będzie też uruchomienie inwestycji na kwotę 9,5 mld zł wspierających infrastrukturę podmiotów ochrony zdrowia. Z tych środków ma zostać sfinansowana m.in. przebudowa, rozbudowa i modernizacja szpitali i uzdrowisk. Trafi do nich również nowoczesny sprzęt i aparatura medyczna, które pozwolą na poprawę jakości leczenia pacjentów.

W sumie KPO przewiduje doposażenie w nowoczesny sprzęt 300 polskich szpitali, modernizację 280 szpitali i 212 obiektów dydaktycznych z zakresu nauk medycznych wraz z ich doposażeniem oraz finansowe wsparcie dla 80 projektów badawczych.

Kolejny strumień pieniędzy popłynie do systemu ochrony zdrowia z nowej perspektywy Funduszy Europejskich na lata 2021–2027.

Trudno jednoznacznie oszacować, ile pieniędzy trafi do sektora ochrony zdrowia z nowej perspektywy finansowej. Możemy jednak podeprzeć się szacunkiem wynikającym z programu FEnIKS, czyli Fundusze Europejskie na Infrastrukturę, Klimat i Środowisko, który jest centralnym programem przeznaczającym środki na infrastrukturę w sektorze ochrony zdrowia. Ta kwota to na chwilę obecną minimum 650 mln euro. Jednak będzie ona powiększona przez inne programy, przede wszystkim regionalne programy operacyjne dla każdego z województw – mówi Paulina Tkaczyk.

Zgodnie z podpisanym 14 grudnia ministerialnym porozumieniem ws. realizacji programu FEnIKS Ministerstwo Zdrowia – jako instytucja pośrednicząca – otrzyma z niego prawie 3 mld zł. Resort będzie odpowiadać za wdrażanie działań w ramach Priorytetu VI – Zdrowie oraz VIII – Pomoc techniczna.

Na inwestycje infrastrukturalne oraz cyfryzację w podstawowej opiece zdrowotnej trafi miliard złotych. Jednostki ambulatoryjnej opieki specjalistycznej przy szpitalach ponadregionalnych otrzymają ok. 907 mln zł na roboty budowlane oraz doposażenie m.in. w sprzęt medyczny. Natomiast na psychiatrię dla dzieci i młodzieży oraz dorosłych (inwestycje infrastrukturalne, relokację oddziałów) trafi ok. 761 mln zł,  a na ratownictwo medyczne – ok. 234 mln zł (inwestycje w infrastrukturę, doposażenie dyspozytorni medycznych i budowa zaplecza szkoleniowego dla kadry Lotniczego Pogotowia Ratunkowego) – poinformowało ministerstwo.

Środki unijne będą istotnym dodatkowym zastrzykiem finansowym do działającego od dwóch lat Funduszu Medycznego. Zgodnie z założeniami na jego konto co roku mają trafiać 4 mld zł z budżetu państwa.

– Fundusz Medyczny w ramach całego swojego okresu funkcjonowania, czyli do 2029 roku, przewiduje ponad 40 mld zł, tak więc zdecydowanie jest to istotne narzędzie w rękach sektora – mówi Paulina Tkaczyk. – Ten fundusz ma za zadanie m.in. wspierać inwestycje w onkologię, zapewnić wsparcie infrastrukturalne dla szpitalnych oddziałów ratunkowych oraz szerzej ujętego ratownictwa medycznego, jak również profilaktykę chorób cywilizacyjnych i dostęp do nowoczesnych technologii leczenia. Odpowiada on na aktualne potrzeby występujące w naszym kraju.

Odpady z energetyki mogą wracać do obiegu. Nowe centrum badawcze PGE zbada ponowne wykorzystanie popiołów, żużli czy łopat wiatrakowych

W elektrowniach i elektrociepłowniach należących do Grupy PGE tylko w 2020 roku zostało wytworzonych w sumie 4,33 mln t popiołów, żużli i gipsów z instalacji odsiarczania spalin. Zamiast skończyć jako odpad, mogą być z powodzeniem przetworzone na pełnowartościowe produkty i wykorzystane np. w budownictwie czy górnictwie. PGE właśnie otworzyła w Bełchatowie ośrodek badawczy, który – zgodnie z ideą gospodarki obiegu zamkniętego – ma opracowywać i wdrażać metody ponownego zagospodarowania odpadów poprzemysłowych z energetyki i surowców z wyeksploatowanych instalacji OZE. – To pierwsze tego typu centrum w Polsce – mówi Wojciech Dąbrowski, prezes zarządu PGE Polskiej Grupy Energetycznej. 

 Gospodarka obiegu zamkniętego ma na celu zagospodarowanie ubocznych produktów spalania i produktów OZE, które już nie będą eksploatowane, żeby nadać im drugie życie, przywrócić do obiegu – mówi agencji Newseria Biznes Wojciech Dąbrowski. – Dzięki temu, że zwrócimy do obiegu coś, co już raz zostało w energetyce wykorzystane, zaoszczędzimy emisję gazów cieplarnianych.

Uboczne produkty spalania (UPS) są efektem produkcji energii elektrycznej i ciepła w jednostkach wytwórczych wykorzystujących paliwa kopalne. Zamiast skończyć jako odpad, mogą być z powodzeniem przetworzone na pełnowartościowe produkty handlowe. Zagospodarowanie UPS – zgodnie z ideą gospodarki obiegu zamkniętego – to bardzo ważny element działalności Grupy PGE, która 16 grudnia otworzyła w Bełchatowie swoje Centrum Badań i Rozwoju Gospodarki Obiegu Zamkniętego.

– Centrum będzie pełniło rolę bardzo nowoczesnego laboratorium, w którym będziemy badać, jak można wykorzystać uboczne produkty spalania i elementy już nieużytkowane, czyli np. łopaty ze śmigieł wiatraków lądowych bądź morskich, jak odzyskać metale szlachetne czy surowce i powtórnie użyć ich w gospodarce – mówi prezes zarządu PGE Polskiej Grupy Energetycznej.

– To unikalne miejsce w skali kraju ze względu na połączenie wszystkich funkcji, które są konieczne do tego, abyśmy odzyskiwali surowce w ramach gospodarki obiegu zamkniętego: począwszy od laboratoriów, czyli od pierwszego stadium w badaniu materiałów, przez pracownie technologiczne, przez kontrole produkcji, aż po dalszy rozwój, weryfikację jakości tych produktów – wyjaśnia Lech Sekyra, prezes zarządu PGE Ekoserwis.

W ramach Centrum GOZ funkcjonują już Dział Badań i Rozwoju (Sekcja Recyklingu i Odzysku Surowców oraz Sekcja Technologii Produkcji), Dział Laboratoriów i Dział Zakładowej Kontroli Produkcji. Inwestycja, którą zrealizowała spółka PGE Ekoserwis, ma stanowić ważny ośrodek rozwoju innowacji i współpracować również z innymi ośrodkami naukowymi.

– W najbliższym okresie planujemy zatrudnić kilkudziesięciu naukowców i laborantów, którzy będą opracowywali nowe receptury i technologie dla produktów powstałych z żużli, popiołów czy gipsu, który powstaje przy odsiarczaniu spalin w naszych instalacjach produkujących energię elektryczną – mówi Wojciech Dąbrowski.

Co roku w elektrowniach i elektrociepłowniach należących do Grupy PGE powstaje kilka milionów ton takich odpadów.

– Jednym z przykładów są materiały budowlane na bazie gipsu syntetycznego – obecnie w Polsce ok. 90 proc. produkcji wyrobów gipsowych odbywa się właśnie na bazie gipsu syntetycznego produkowanego w elektrowniach. Innym przykładem są również spoiwa drogowe, podbudowy pod drogi. Większość autostrad i dróg budowanych w Polsce wykorzystuje takie surowce antropogeniczne, wytworzone wcześniej w innych dziedzinach – mówi Lech Sekyra.

Wykorzystanie UPS-ów przynosi wymierne korzyści dla środowiska, ponieważ odpady nie są składowane, za to z powodzeniem zastępują surowce naturalne (np. gips naturalny, kruszywo), ograniczając tym samym ich wydobycie i emisje, które temu towarzyszą. Co istotne, wykorzystanie takich produktów obniża też koszt wielu krajowych inwestycji jak np. budowy dróg, autostrad, nasypów kolejowych czy portów lotniczych.

– To wpływa na ekonomię projektów, ponieważ jeśli raz wytworzony produkt można ponownie wykorzystać, to on jest po prostu tańszy w eksploatacji – mówi Wojciech Dąbrowski.

Strategia Grupy PGE zakłada osiągnięcie neutralności klimatycznej najpóźniej do 2050 roku. Ważnym elementem realizacji tego planu jest właśnie wdrożenie GOZ we wszystkich obszarach jej działalności. Za realizację związanych z tym zadań odpowiada spółka PGE Ekoserwis, która zagospodarowuje rocznie blisko 7 mln t odpadów i produktów ubocznych z energetyki.

– PGE Ekoserwis już w tej chwili wdraża ponad 200 pełnowartościowych i bezpiecznych produktów bazujących na ubocznych produktach spalania, które są dedykowane różnym branżom: od budownictwa infrastrukturalnego i mieszkaniowego po górnictwo czy rolnictwo – mówi prezes zarządu spółki.

W górnictwie UPS-y służą do zabezpieczania wyrobisk, są również wykorzystywane przy rekultywacji oraz makroniwelacji terenów poprzemysłowych i zdegradowanych, przywracając wielu terenom dawne walory krajobrazowe i przyrodnicze.

– W Bełchatowie i na Śląsku materiały powstające jako uboczne produkty spalania są wzorcowo wykorzystywane do tego, aby przeprowadzać procesy rekultywacyjne i przywracać do użytku te tereny, które zostały zdegradowane wcześniejszą działalnością gospodarczą – wyjaśnia Lech Sekyra. – Przykładem może być Góra Kamieńska i to, w jaki sposób odpady z wydobycia zostały wykorzystane w celu zagospodarowania tego terenu, stworzenia nowego ekosystemu i przestrzeni rekreacyjnej dla mieszkańców.

Jak podkreśla prezes PGE, lokalizacja nowej inwestycji w Bełchatowie jest nieprzypadkowa i stanowi kolejny dowód zaangażowania Grupy PGE w transformację tego regionu.

W przyszłości elektrownia w Bełchatowie nie będzie już produkowała energii w oparciu o węgiel brunatny. To nastąpi wprawdzie dopiero za kilkanaście lat, ale musimy już dzisiaj myśleć o przyszłości. Dlatego w ubiegłym roku powołaliśmy Centrum Rozwoju Kompetencji, w którym nasi pracownicy są kształceni i zdobywają nowe zawody przyszłości na czas, kiedy węgiel nie będzie już w tym regionie wydobywany. Z kolei Centrum Badań i Rozwoju GOZ ma na celu właśnie zoptymalizowanie, ulepszenie możliwości wykorzystywania ubocznych produktów powstających przy produkcji energii elektrycznej powtórnie w gospodarce. Zapewni też w regionie Bełchatowa nowe miejsca pracy – mówi Wojciech Dąbrowski. 

60 proc. Polaków zaczęło już oszczędzać ciepło. Drobna zmiana nawyków może znacząco obniżyć wysokość rachunków

Ponad połowa Polaków korzystających z ciepła systemowego zmieniła w tym sezonie swoje nawyki w celu oszczędzania ciepła. Większość uważa, że optymalna temperatura w sypialni czy salonie powinna wynosić ok. 20 stopni Celsjusza, a 2/3 deklaruje, że woli raczej ubrać się cieplej, niż odkręcać w domu kaloryfer. Większość badanych czuje się jednak niedoinformowana na temat oszczędzania ciepła i szuka porad tego dotyczących – wynika z badania ARC Rynek i Opinia przeprowadzonego dla Polskiego Towarzystwa Elektrociepłowni Zawodowych. Stąd pomysł na ogólnopolską kampanię „Liczy się ciepło”. Ma ona wyposażyć Polaków w wiedzę na temat tego, jak zmniejszyć niepotrzebne zużycie ciepła.

Wyniki badania ARC Rynek i Opinia pokazują, że ponad 3/4 badanych wie, że ma wpływ na swoje rachunki za ciepło i na bieżąco kontroluje swoje wydatki na ogrzewanie. 60 proc. Polaków korzystających z ciepła systemowego wprowadziło w tym sezonie zmiany w swoich nawykach w celu oszczędzania ciepła, a 70 proc. z nich zauważyło oszczędności w rachunkach.

– Z przeprowadzonych przez nas badań wynika, że większość Polaków ma świadomość tego, że oszczędzanie ciepła ma wpływ zarówno na ich portfele, jak i kwestie związane z ochroną środowiska. Brakuje natomiast kompleksowej wiedzy w tym zakresie. Polacy znają przykładowe sposoby na to, jak można osiągnąć oszczędność ciepła w lokalach, ale chcieliby wiedzieć więcej – mówi agencji Newseria Biznes Dorota Jeziorowska, dyrektor Polskiego Towarzystwa Elektrociepłowni Zawodowych.

Sprawdzonych patentów na oszczędzanie ciepła Polacy szukają przede wszystkim w internecie, u rodziny i znajomych albo w mediach, ale 76 proc. osób korzystających z ciepła systemowego przyznaje, że chciałoby otrzymać poradnik dotyczący zmiany codziennych nawyków i ich wpływu na oszczędzanie. Zdecydowana większość (86 proc.) uważa, że to administracja lub wspólnota mieszkaniowa powinna przekazywać im takie informacje. Jednak w tym sezonie tylko 24 proc. badanych otrzymało od tych podmiotów taki poradnik, dotyczący np. kontroli temperatury, obniżania jej pod nieobecność domowników oraz odpowiedniego dostosowania ogrzewania do warunków pogodowych.

– Nasza kampania „Liczy się ciepło” ma sprawić, żeby informacje o tym, jak oszczędzać ciepło, trafiły do szerokiego grona Polaków, którzy jeszcze tego nie widzą – mówi Artur Michniewicz, dyrektor Departamentu Komunikacji w PGE Energia Ciepła, członek rady nadzorczej Fundacji PGE EC. – Chcemy, żeby mieli większą świadomość tego, że mogą sami wpływać na wysokość swoich rachunków, stosując bardzo proste i nisko- albo wręcz zerokosztowe rozwiązania. Nie mówimy tutaj o termomodernizacjach i innych kosztownych inwestycjach, ale o tym, co każdy z nas może zrobić we własnym domu.

Ogólnopolska kampania „Liczy się ciepło” jest skierowana do odbiorców ciepła sieciowego w całej Polsce, a także osób na co dzień korzystających z indywidualnych źródeł ciepła w domach jednorodzinnych.

– Są takie sposoby, które nie są oczywiste z perspektywy użytkowników lokali, typu np. wkładanie mat zagrzejnikowych za kaloryfery albo kwestie związane z doszczelnianiem okien – mówi Dorota Jeziorowska.

Porady są zamieszczane na stronie internetowej www.liczysiecieplo.pl. Można tam się udać na wirtualny spacer po mieszkaniu i poznać sposoby na oszczędzanie ciepła. Przewodnikami jest małżeństwo Iza i Marek Ciepłopolscy, które stara się zadbać o komfort cieplny we własnym mieszkaniu oraz dyskutuje o przyzwyczajeniach i nawykach dotyczących ogrzewania. Ich porady i perypetie można śledzić również na Facebooku i w serwisie TikTok.

Oszczędzanie ciepła jest ważne z kilku względów, a pierwszy – chyba najważniejszy dla zwykłych odbiorców – to aspekt ekonomiczny. Zużywając mniej ciepła, płacimy niższe rachunki. Natomiast ważny jest tu również aspekt zdrowotny, ponieważ przegrzewanie mieszkań niesie ze sobą negatywne skutki dla ludzkiego organizmu, powoduje dolegliwości w postaci np. zapalenia spojówek. Krótko mówiąc, będziemy zdrowsi, jeżeli będziemy utrzymywali w mieszkaniach optymalną temperaturę. Według naukowców i lekarzy waha się ona między 18 a 21–22 stopnie Celsjusza – mówi Artur Michniewicz.

Kampania „Liczy się ciepło” jest kierowana nie tylko do indywidualnych odbiorców, ale również klientów instytucjonalnych: spółdzielni, wspólnot mieszkaniowych, przedsiębiorstw, placówek ochrony zdrowia czy oświaty. Mogą się one zapoznać m.in. z korzyściami płynącymi z termomodernizacji budynków czy wymiany źródeł ciepła.

– Wiemy, że bardzo duży potencjał do uświadamiania i przekazywania wiedzy tkwi w podmiotach administrujących budynki, w których mieszkamy. Dlatego część tej kampanii skierowaliśmy właśnie do nich. Ta część dotyczy również średnio- i długoterminowych działań, które wpływają na poprawę efektywności energetycznej w budynkach – mówi dyrektor Polskiego Towarzystwa Elektrociepłowni Zawodowych.

W ramach kampanii „Liczy się ciepło” zaplanowano webinar dla zarządców nieruchomości oraz właścicieli nieruchomości prywatnych. W grudniu i styczniu odbędą się też cztery regionalne spotkania w różnych częściach Polski (w Białymstoku, Krakowie, Katowicach i Wrocławiu), podczas których mieszkańcy, osoby zarządzające wspólnotami i spółdzielniami, przedsiębiorcy i przedstawiciele instytucji publicznych będą mogli dowiedzieć się więcej na temat termomodernizacji budynków jedno- i wielorodzinnych oraz dostępnych źródeł dofinansowania do wymiany źródeł ciepła.

Kampania prowadzona przez Polskie Towarzystwo Elektrociepłowni Zawodowych – organizację zrzeszającą przedsiębiorstwa ciepłownicze – pokazuje również proekologiczne korzyści takich działań oraz ich wpływ na krajowe bezpieczeństwo energetyczne.

W kontekście wojny w Ukrainie wszyscy widzimy, jak wyglądają w tej chwili ceny paliw na rynkach i jak one wzrosły, jak duże są wahania i jakie są problemy z ich dostarczaniem, ponieważ łańcuchy dostaw zostały zakłócone. Dla wytwórców energii cieplnej ma to niebagatelne znaczenie, ponieważ zmniejszenie ilości ciepła potrzebnego mieszkańcom realnie przekłada się na oszczędność surowców energetycznych. Zakładając, że my – jako PGE Energia Ciepła – mamy kilkanaście milionów odbiorców i każdy z nich skręciłby swój kaloryfer chociażby o 1 stopień Celsjusza, to jest to oszczędność kilkuset tysięcy ton różnego rodzaju surowców energetycznych, które musielibyśmy zużyć do wyprodukowania ciepła – mówi dyrektor Departamentu Komunikacji w PGE Energia Ciepła.

Rozładowane akumulatory wciąż najczęstszą przyczyną awarii samochodów. Samodzielna wymiana może być zbyt skomplikowana

Zimą źródłem kłopotów z samochodami są przede wszystkim niesprawne akumulatory. Z danych niemieckiej organizacji ADAC wynika, że to przyczyna 46 proc. awarii. Do rozładowania akumulatora może się przyczyniać m.in. korzystanie z dużej liczby funkcjonalności w aucie tuż po jego uruchomieniu, takich jak nawigacja, radio czy podgrzewanie siedzeń i kierownicy, ale też sporadyczne użytkowanie samochodów lub jeżdżenie tylko na krótkich dystansach. Kierowcy zwykle reagują na problemy z akumulatorem, kiedy już jest za późno i nie można uruchomić silnika. Dlatego tak ważne jest regularne kontrolowanie urządzenia w serwisie. Eksperci zalecają też, by fachowcom zostawić sam proces wymiany akumulatora, bo w nowych autach nie jest to już takie proste.

Kierowcy dostrzegają problem z akumulatorem w momencie, kiedy pojawi się problem z uruchomieniem silnika. Wtedy niestety jest już za późno. Pierwsze objawy związane z niesprawnością akumulatora zauważalne są o wiele wcześniej. W przypadku pojazdów konwencjonalnych jest to przeważnie migająca kontrolka akumulatora na desce rozdzielczej lub przygasające światła mijania w momencie, kiedy następuje uruchomienie silnika. W pojazdach z systemem start/stop ograniczane są funkcje komfortu kierowcy oraz jest to ciągle pracujący silnik. To wszystko oznacza, że akumulator znajduje się w stanie niedoładowanym i wymaga szybkiej interwencji ze strony kierowcy – wyjaśnia w rozmowie z agencją Newseria Innowacje Adam Potępa, specjalista ds. akumulatorów w Clarios Poland.

Według statystyk automobilklubu ADAC 46 proc. awarii na drodze jest związanych z niesprawnym akumulatorem. Aby temu zapobiec, należy regularnie sprawdzić stan akumulatora. Eksperci zalecają, by robić to co najmniej raz na trzy miesiące. Żywotność współcześnie produkowanych akumulatorów to średnio od trzech do czterech lat. Jest ona jednak liczona przy założeniu, że bateria będzie eksploatowana w optymalnych warunkach. Często jednak tak się nie dzieje, więc akumulatory mogą się zużywać dużo szybciej.

– W pierwszej kolejności należy zwrócić uwagę na korzystanie z pojazdu na krótkich dystansach. Alternator nie jest w stanie wtedy uzupełnić energii, która została pobrana na rozruch silnika. W okresie zimowym korzystanie z takich odbiorników jak podgrzewanie siedzeń, lusterek i kierownicy powoduje ujemny bilans energetyczny, a tym samym rozładowanie akumulatora. Kolejnym czynnikiem, który zdecydowanie wpływa na jego żywotność, jest sporadyczne korzystanie z pojazdu. Z akumulatora pobierana jest energia na obsługę systemów bezpieczeństwa lub też systemów komfortu. W pojazdach często montowane są inne odbiorniki, jak aktywne wideorejestratory albo systemy GPS. To wszystko rozładowuje akumulator i prowadzi do pierwszych problemów z uruchomieniem silnika – wymienia Adam Potępa.

W efekcie w okresie zimowym często dochodzi do sytuacji, w której w warunkach niskiej temperatury w akumulatorze ograniczają się reakcje chemiczne. Przekłada się to na problemy z rozruchem silnika. Takim sytuacjom można zapobiegać, dbając o kondycję akumulatorów, mimo że teoretycznie są już one bezobsługowe. Wiele czynności diagnostycznych użytkownik auta może przeprowadzić samodzielnie.

– W przypadku pojazdów konwencjonalnych, w których lokalizacja akumulatora jest łatwo dostępna dla kierowcy, należy w pierwszej kolejności zweryfikować napięcie akumulatora. Możemy się posłużyć multimetrem z opcją woltomierza. Przy okazji warto zweryfikować mocowanie i jego stabilność w skrzynce pojazdu oraz jakość połączeń klem z biegunami akumulatora. Przy użyciu ściereczki antystatycznej usuwamy brud, wilgoć i zabrudzenia z obudowy akumulatora, aby uniknąć powstania prądów pełzających, które prowadzą do jego samorozładowania. W przypadku pojazdów zaawansowanych, gdzie lokalizacja akumulatora jest utrudniona, warto posiłkować się usługami serwisu, który wykona diagnostykę akumulatora w sposób rzetelny i fachowy – radzi ekspert.

Producent akumulatorów VARTA co roku prowadzi program bezpłatnego testowania tych urządzeń. W prawie 3 tys. należących do sieci serwisów można umówić się na diagnostykę akumulatora lub skorzystać z niej w ramach rutynowych czynności serwisowych. Lista warsztatów biorących udział w akcji jest dostępna na stronie internetowej producenta.

W ramach takiej procedury przeprowadzany jest test akumulatora, weryfikowane jest napięcie ładowania ze strony alternatora oraz sprawdzane jest zachowanie akumulatora w momencie uruchamiania silnika. Na podstawie otrzymanych wyników określany jest stan techniczny urządzenie i podejmowana jest decyzja o dalszym korzystaniu z niego, konieczności jego doładowania lub wymiany – mówi Adam Potępa.

Jak podkreśla, w przypadku tej ostatniej opcji również warto skorzystać z pomocy fachowców.

– Dawniej wymiana akumulatora była stosunkowo prostą czynnością, obecnie niestety jest to dość skomplikowany proces serwisowy. Polega nie tylko na demontażu starego i montażu nowego akumulatora, ale również na szeregu czynności diagnostycznych, które są niezbędne po jego wymianie. Dla przykładu w pojazdach wyposażonych w system zarządzania energią niezbędna jest adaptacja takiego akumulatora w pojeździe, do czego oczywiście potrzebne są odpowiednie narzędzia diagnostyczne. Dodatkowo w pozostałych pojazdach możemy spotkać się z koniecznością ustawienia czujnika kąta skrętu kierownicy, regulacji poziomu opuszczania szyb elektrycznych lub też regulacji pracy szyberdachu, dlatego warto rozważyć wizytę w serwisie w celu wymiany akumulatora – sugeruje specjalista ds. akumulatorów w Clarios Poland.

Warsztat zajmie się także utylizacją zużytego akumulatora, bo te urządzenia nie mogą trafiać na śmietnik.

Orange ma światłowód o przepustowości 10 Gb/s. Będzie mogło na nim działać 256 urządzeń jednocześnie

Każdego roku ilość danych przesyłanych w sieci rośnie. Użytkownicy przesyłają i streamują coraz więcej treści wideo, często w jakości 4K, pobierają gry z platform cyfrowych, a w domach pojawia się coraz więcej urządzeń, m.in. rozwiązań smart home. Wszystko to powoduje, że zapotrzebowanie na szybką i wydajną sieć stale rośnie. Jak wynika z danych UKE, internet w Polsce sukcesywnie przyspiesza, a rynek czeka kolejny skok. Orange zaprezentował właśnie światłowód o przepustowości 10 Gb/s. Operator wskazuje, że dzięki tej technologii możliwe będzie podłączenie po WiFi nawet 256 urządzeń jednocześnie i korzystanie z sieci domowej bez utraty jakości połączenia. Od poniedziałku 21 listopada br. będzie można ją testować w największych miastach Polski. 

– Światłowód jest coraz częściej świadomym wyborem klientów – mówi agencji Newseria Biznes Rafał Kłucjasz, dyrektor ds. strategii i zarządzania wartością dla rynku konsumenckiego w Orange Polska.

Jak wynika z danych Urzędu Komunikacji Elektronicznej, w Polsce tradycyjne kable są sukcesywnie i w dość szybkim tempie wypierane przez światłowody, za pomocą których w 2021 roku oferowano dostęp do internetu dla 32,9 proc. użytkowników. W ubiegłym roku liczba użytkowników FTTH wzrosła o 32 proc., a w ciągu ostatnich dwóch lat – aż o 79 proc. Według UKE światłowody należą do najszybciej rozwijających się technologii dostępowych, a długość linii światłowodowych w Polsce wzrasta z każdym rokiem. Z danych przekazanych przez operatorów, samorządy i przedsiębiorstwa użyteczności publicznej wynika, że na koniec ubiegłego roku długość sieci optycznej w Polsce wynosiła już 421 tys. km.

„Raport o stanie rynku telekomunikacyjnego w 2021 roku”, opublikowany przez UKE, pokazuje również, że liderem technologii FTTH podobnie jak w poprzednich latach pozostaje Orange Polska. Pod względem liczby użytkowników udział operatora w tym rynku wyniósł w ubiegłym roku 32,4 proc., jest więc największym w kraju dostawcą usług światłowodowych, z których korzysta ponad 1 mln klientów indywidualnych.

 Dostępność do internetu światłowodowego Orange dynamicznie rośnie. W 2012 roku zaczynaliśmy od kilku największych miast, a w tej chwili obejmujemy zasięgiem łącznie już niemal 7 mln gospodarstw domowych, docieramy do 800 miast i ponad 17 tys. miejscowości w całej Polsce – mówi dyrektor ds. strategii i zarządzania wartością  w Orange Polska.

Z prognoz firmy badawczej Analysys Mason przytaczanych przez UKE wynika, że w nadchodzących latach infrastruktura światłowodowa w Polsce będzie nadal się rozwijać w dość dynamicznym tempie. Według analityków liczba łączy światłowodowych będzie wzrastać średniorocznie o 13,3 proc., aby w 2026 roku osiągnąć poziom 5,7 mln (wobec 3 mln w ubiegłym roku).

– Dostęp do światłowodu będzie się zmieniał, planujemy co roku nowe inwestycje i obejmowanie zasięgiem kolejnych miejscowości i gospodarstw domowych. Ich liczba nadal będzie zwiększać się o co najmniej 700–800 tys. rocznie – ta dynamika będzie utrzymana. Wierzymy, że światłowód trafi do większości gospodarstw domowych – mówi Rafał Kłucjasz. – Mamy również tę satysfakcję, że przy wyborze światłowodu internetowego Orange jest rozważany przez klientów dwukrotnie częściej niż nasz kolejny konkurent na rynku [badanie PBS na zlecenie operatora z lipca br. – red].

Jak wskazuje UKE, internet w Polsce znacząco przyśpiesza, a liczba łączy o najwyższych przepływnościach (to szybkość internetu, jaką użytkownik może osiągnąć na swoim urządzeniu) podwoiła się w ciągu ostatnich dwóch lat. Szybki rozwój światłowodu jest efektem tego, że co roku rośnie ilość danych przesyłanych w sieci.

Potrzebujemy tak szybkiego internetu, ponieważ w naszych domach pojawia się coraz więcej urządzeń, które są przez cały czas do niego podłączone. To nie tylko dekoder, telewizor czy radio internetowe, ale i tablety, inteligentne zegarki, wiele sensorów, które czuwają nad ogrzewaniem czy poziomem wilgoci w domu, oraz urządzenia AGD, które też podłączamy do sieci – wymienia ekspert. – Z drugiej strony rosną również wymagania dotyczące rozrywki i contentu, który jest coraz bardziej bogaty, jeśli chodzi o zaawansowane rozwiązania typu ultra HD, 4K czy już nawet 8K, i konsumuje coraz więcej transmisji danych. 

Orange zaprezentował w tym tygodniu technologię XGSPON, czyli światłowód o przepustowości 10 Gb/s i przepływności 8 Gb/s, którego możliwości potwierdziły testy prowadzone w siedzibie firmy w Warszawie. Operator wskazuje, że dzięki tym parametrom możliwe będzie podłączenie po WiFi nawet 256 urządzeń jednocześnie i komfortowe korzystanie z domowej sieci bez utraty jakości połączenia. Światłowód o przepustowości 10 Gb/s jest rozwiązaniem dla domów, w których kilku użytkowników korzysta równocześnie z wielu urządzeń, ale również dla małych i średnich firm.

– Światłowód to rozwiązanie dla rosnącej grupy klientów bardzo wymagających – mówi Rafał Kłucjasz. – W tej chwili klienci wykorzystują internet nie tylko do tego, żeby oglądać filmy, ale też np. zdalnie zarządzać swoim domem, uczyć się czy pracować. Natomiast gamersi doceniają światłowód dlatego, że mają bardzo szybkie tzw. pingi, co pozwala im wygrywać z rywalami w grach sieciowych. 

Orange zapowiada, że technologia XGSPON (pod nazwą Orange Światłowód Pro 10.0) pojawi się w ofercie w ciągu kolejnych kilku miesięcy. Od poniedziałku 21 listopada br. będzie można ją przetestować w sześciu największych miastach Polski. Specjalne stanowiska do testowania superszybkiego światłowodu pojawią się w Gdańsku w Galerii Bałtyckiej, w łódzkiej Manufakturze, w Poznaniu w Galerii Pestka, w Krakowie w Galerii Zakopiańskiej oraz w dwóch lokalizacjach w Warszawie – w Miasteczku Orange oraz w Domu Handlowym Sezam.

- Advertisement -spot_img

Latest News

Rusza konkurs dla samorządów na dofinansowanie stacji ładowania. To szansa rozwoju elektromobilności w mniejszych miejscowościach

Liczba stacji ładowania samochodów elektrycznych i samych ekoaut rośnie w szybkim tempie, ale Polska wciąż jest pod tym względem daleko za...
- Advertisement -spot_img