poniedziałek, 9 grudnia, 2024

Biznes i gospodarka

accessories for men and women by boatwatches.to. https://www.luxuryreplicawatch.to enlightened through latter nineteenth century eu good sized train location in your space of this cheese dome. https://www.replicacrr.ru/ enlightened through latter nineteenth century eu good sized train location in your space of this cheese dome. swiss https://vapesstores.com presents typically the community from hopes. reddit phoenix-suns.ru retain taking advancement. https://www.fake-watches.is rolex certainly is the most suitable biochemistry combined with technology as well as the trip. best redbullvape.com vape shop outlet. we offer you a large number of high quality luxury celine for sale. we offer you a large number of high quality luxury https://www.dita.to.

CERT Orange Polska: Rośnie skala cyberzagrożeń, ale też skuteczność ich wykrywania. W ubiegłym roku ochroniliśmy przed utratą danych i pieniędzy 4,5 mln osób

Rośnie skala, ale też skuteczność ochrony przed internetowymi zagrożeniami. CyberTarcza, która broni przed nimi użytkowników sieci mobilnej i stacjonarnej Orange, w 2021 roku ochroniła 4,5 mln osób przed utratą danych i pieniędzy – wynika z nowej edycji raportu CERT Orange Polska. Skala cyberprzestępczości szybko rośnie, bo już w I kwartale 2022 roku liczba klientów sieci Orange, ochronionych przed skutkami ataków, sięgnęła 2,25 mln. – W walce z cyberzagrożeniami pomagają rozwiązania oparte na uczeniu maszynowym i sztucznej inteligencji. Kluczowa jest też konsekwentna edukacja internautów – mówi Piotr Jaworski, członek zarządu Orange Polska ds. Sieci i Technologii. 

– Ubiegły rok upłynął pod znakiem phishingu i złośliwego oprogramowania instalowanego na urządzeniach klientów. Ten trend jest widoczny już od kilku lat – mówi agencji Newseria Biznes Piotr Jaworski, członek zarządu Orange Polska odpowiedzialny za sieć i technologie. – Już w 2018 roku zauważyliśmy, że udział phishingu w ogóle ataków wzrósł z kilku procent do ponad 20 proc., a w 2019 roku to już było 40 proc. i na tym poziomie utrzymuje się do tej pory. To właśnie phishing jest w tej chwili jednym z największych cyberzagrożeń wymierzonych w  indywidualnego użytkownika, aczkolwiek firmy też mogą paść łupem cyberprzestępców, jeśli nieostrożny, nieuważny pracownik da się oszukać.

Z nowej edycji raportu CERT Orange Polska wynika, że phishing pozostaje najpowszechniejszym typem złośliwych ataków. Odpowiada za prawie 40 proc. wszystkich wykrytych w sieci operatora zagrożeń. Cyberprzestępcy wciąż jednak doskonalą techniki phishingu, wyłudzając dane logowania i pieniądze na wiele różnych sposobów. Wysyłają w SMS-ach linki do stron łudząco przypominających witryny banków czy firm kurierskich pod pretekstem dopłaty do przesyłki czy rachunku za energię, tworzą fałszywe sklepy, loterie albo zachęcają do inwestycji na nieistniejących giełdach kryptowalut. Często celują też w użytkowników portali z ogłoszeniami i platform sprzedażowych, podając się za kupujących i podsuwając im linki do fałszywych stron do rzekomego odbioru pieniędzy.

– Phishing generalnie polega na wyłudzeniu tożsamości i danych logowania ofiary – wyjaśnia Piotr Jaworski. – Musimy mieć świadomość, co utrata danych oznacza, że np. dane logowania do konta bankowego pozwalają to konto wyczyścić. Innymi słowy, ofiara, która dała się nabrać, może stracić wszystkie środki zgromadzone na koncie bankowym – przestrzega ekspert.

Rosnącą skalę zagrożenia odzwierciedlają setki milionów zdarzeń phishingowych, które zespół CERT Orange Polska zablokował w 2021 roku. Łącznie w 2021 roku CyberTarcza, która chroni użytkowników sieci mobilnej i stacjonarnej Orange przed zagrożeniami w internecie, powstrzymała ponad 335 mln incydentów phishingowych powiązanych m.in. z wyłudzaniem danych logowania do kont bankowych lub profili społecznościowych. Uchroniła w ten sposób 4,5 mln osób. To skokowy wzrost, bo jeszcze w 2020 roku liczba zablokowanych incydentów oscylowała wokół 40 mln, a CyberTarcza ochroniła 3,5 mln użytkowników przed utratą danych i pieniędzy. Jak wskazuje ekspert, tegoroczne statystyki mogą być wyższe, bo już w I kwartale 2022 roku liczba klientów sieci Orange, których operator ochronił przed zagrożeniami, sięgnęła 2,25 mln.

– Tyle osób nie straciło swoich pieniędzy, ich urządzenia nie zostały przejęte przez cyberprzestępców do tego, żeby mogli dalej szerzyć swój proceder. To świadczy o tym, że jesteśmy coraz skuteczniejsi, ale z drugiej strony niestety odzwierciedla też skalę zjawiska, z jakim się mierzymy – mówi Piotr Jaworski.

Specjaliści od cyberbezpieczeństwa zaobserwowali też, że w ostatnich miesiącach coraz częściej phishingowi towarzyszy instalacja złośliwego oprogramowania.

– Po zainstalowaniu takiego oprogramowania ofiara nie tylko udostępnia swoje dane, ale i jej urządzenie staje się dla cyberprzestępcy narzędziem do dalszego działania. Może np. wykorzystywać je do tego, żeby infekować kolejnych użytkowników – mówi członek zarządu Orange Polska odpowiedzialny za sieć i technologię.

Statystyki pokazują, że złośliwe oprogramowanie było drugim najczęstszym zagrożeniem w sieci w 2021 roku, odpowiadając za prawie 18 proc. wszystkich incydentów zarejestrowanych przez CERT Orange Polska. Co więcej, w ubiegłym roku pojawił się nowy rodzaj malware’u – Flubot – wykradający kontakty z książek adresowych zainfekowanych smartfonów. Następnie te wykradzione numery były wykorzystywane do masowego rozsyłania SMS-ów podszywających się np. pod pocztę głosową i nakłaniających kolejne ofiary do zainstalowania złośliwych aplikacji. Zainfekowane w ten sposób telefony później służyły do dalszego rozpowszechniania malware’u.

– O skali tego procederu mogą zaświadczyć liczby, bo w ubiegłym roku notowaliśmy dziennie nawet milion takich SMS-ów – mówi Piotr Jaworski.

Na tym zagrożenia się jednak nie kończą, bo w ubiegłym roku zbliżony odsetek (17 proc.) stanowiły też ataki DDoS. Pozostają one też jednym z największych zagrożeń dla firm. Pojawiają się też nowe, związane m.in. z internetem rzeczy. Cyberprzestępcy wykorzystują do ataków nie tylko luki w infrastrukturze czy podatność oprogramowania, lecz także braki w przeszkoleniu pracowników.

Według CERT Orange Polska w tym roku – prócz wyłudzeń phishingowych – można się spodziewać kolejnych ataków DDoS o dużym wolumenie m.in. na sektor bankowy, a także ataków na giełdy kryptowalut oraz kradzieży portfeli z kryptowalutami. 

– Warto również wspomnieć o kradzieżach tożsamości elektronicznej, co jest niezwykle istotne, ponieważ bardzo wielu przestępców kradnie dane pracownika firmy – jego loginy, hasła, tokeny etc. – i potem podszywa się pod niego, uzyskując dostęp do zasobów firmy. To są takie incydenty, które w 2022 roku będą dominowały – mówi ekspert.

Walkę z cyberzagrożeniami wspierają rozwiązania oparte na uczeniu maszynowym i sztucznej inteligencji, co pozwala przewidywać i zawczasu zapobiegać wielu incydentom naruszenia bezpieczeństwa w sieci. Technologie znacznie skracają też czas reakcji, bo około 40 proc. domen phishingowych kończy swoją aktywność w ciągu kilku minut od wizyty pierwszej ofiary. Dlatego właśnie przyszłością są zautomatyzowane narzędzia i sztuczna inteligencja, wspierające ekspertów z zakresu cyberbezpieczeństwa.

– Powiedzmy sobie wprost: bez automatyzacji, sztucznej inteligencji i machine learningu wielu rzeczy nie dalibyśmy rady zrobić. Wykorzystujemy te narzędzia do tego, żeby rozbudować algorytmy, którymi „karmimy” naszą CyberTarczę. To jest nasze autorskie rozwiązanie, które przede wszystkim wykrywa zagrożenia i chroni naszych klientów – mówi Piotr Jaworski.

Operator wdrożył w swojej sieci także technologię RPKI, czyli „kryptograficzny podpis dla zasobów IP”, który dodatkowo zabezpiecza sieć szkieletową. Utrudnia to przejęcie ruchu internetowego.

CERT Orange Polska – specjalistyczny zespół ds. walki z cyberprzestępczością – działa w Polsce już od 25 lat, ściśle współpracując m.in. z NASK i CERT-ami innych instytucji, a także organizacjami międzynarodowymi.

– Oprócz szerzenia świadomości, edukacji internautów, której nigdy za wiele, to właśnie współpraca jest kluczowa w świecie cyberbezpieczeństwa.  Bardzo istotna jest też dla nas wymiana międzynarodowa. Pozwala ona w wielu wypadkach zapobiec zdarzeniom, które miały miejsce w innych krajach na świecie i z dużym prawdopodobieństwem mogłyby się wydarzyć też w Polsce – mówi Piotr Jaworski.

Pandemia i wojna zepchnęły zmiany klimatu na drugi plan. Tymczasem zagrożenia środowiskowe w tym czasie wręcz wzrosły

Pandemia COVID-19, a teraz wojna w Ukrainie sprawiły, że temat zmian klimatu i ekologii zszedł na drugi plan. Tymczasem – jak wskazywało już dwa lata temu WWF Polska – to właśnie w czasie pandemii Ziemia doświadczyła większego marnotrawstwa żywności i zwiększonej produkcji odpadów, w tym z tworzyw sztucznych, które nie podlegają recyklingowi. Wszystko to przekłada się na ślad węglowy, który musi być ograniczany, aby przeciwdziałać katastroficznym w skutkach zmianom klimatu. O tym właśnie przypomina nowa kampania Ministerstwa Klimatu i Środowiska – Nasz Klimat, której celem jest podniesienie świadomości na temat możliwych proekologicznych działań każdego z nas. Także przypadający 22 kwietnia Światowy Dzień Ziemi jest dobrą okazją do ekologicznej edukacji.

– W Polsce widzimy co roku zmiany klimatu, które dotykają każdego z nas. To są m.in. susze, opady, które są bardziej intensywne niż kiedyś. I to rodzi oczywiście konsekwencje dla naszego codziennego życia. Dlatego też powinniśmy podejmować działania w trosce o naszą przyszłość jako kraj i społeczeństwo i redukować emisję gazów cieplarnianych, żeby ograniczać wpływ zmian klimatu na nasze życie – mówi agencji Newseria Biznes Adam Guibourgé-Czetwertyński, podsekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska.

Jeżeli globalne ocieplenie ma zostać zahamowane w granicach bezpiecznego progu 1,5–2°C, trzeba szybko i mocno obciąć emisje gazów cieplarnianych, ale również usunąć nadmiar CO2 z powietrza – to najważniejsze wnioski ekspertów Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu (IPCC) działającego przy ONZ. Z przygotowanego przez niego raportu wynika, że już od 3,3 do 3,6 mld ludzi na całym świecie odczuwa skutki zmian klimatu w postaci powodzi, suszy, klęsk żywiołowych, rekordowych upałów i pożarów. Skutki tych zmian nie omijają też Polski.

Prognozy IPCC zakładają, że przy dużym wzroście globalnej temperatury w Polsce liczba ofiar śmiertelnych z powodu upałów może w kolejnych latach wzrosnąć nawet trzykrotnie, do ok. 3 tys. rocznie, co pociągnie za sobą m.in. problem przeciążenia służby zdrowia. Nasilą się gwałtowne zjawiska pogodowe, susze będą częstsze i bardziej dotkliwe. Problemem mogą się też okazać niedobory wody dla ludzi i przemysłu, skutkujące stratami ekonomicznymi. W scenariuszu utrzymania wysokich emisji gazów cieplarnianych do końca wieku niedoborów wody pitnej może w efekcie doświadczać nawet ok. 15 mln Polaków.

Jednym z największych grzechów dotyczących środowiska i zmian klimatu jest brak poczucia sprawczości. Wydaje nam się, że nasze pojedyncze, jednostkowe decyzje absolutnie nie mają wpływu na to, co się zadzieje z kondycją planety. To, czy podniesiemy śmieć, który leży na ulicy, albo czy wrzucimy plastik, butelkę po oleju czy słoik do odpowiedniego kosza wydaje się nam bez znaczenia, bo ktoś to później za nas załatwi, te śmieci później się jakoś rozpłyną. Otóż nie, to wszystko do nas wraca. Każda negatywna decyzja odbije się w pewnym momencie w postaci emisji gazów cieplarnianych, które powinniśmy ograniczać po to, żeby planeta nam się nie przegrzewała. Ta planeta spokojnie sobie bez nas poradzi, my bez niej nie – mówi Sylwia Majcher, edukatorka ekologiczna i influencerka.

Plusem jest to, że prowadzone cyklicznie badania pokazują stopniowy wzrost świadomości i postaw proekologicznych wśród Polaków. Z raportu CBOS („Świadomość ekologiczna Polaków” 2020) wynika, że 53 proc. ma obawy o stan środowiska w Polsce, a ogromna większość (81 proc.) uważa, że ich własne zachowania i styl życia istotnie przekładają się na jego stan.

Podobne wnioski płyną z badania trackingowego przeprowadzonego dla Ministerstwa Klimatu i Środowiska, które dotyczy świadomości i zachowań ekologicznych Polaków. W jego ostatniej edycji prawie 3/4 Polaków zadeklarowało, że środowisko trzeba chronić z uwagi na przyszłe pokolenia. To najwyższy wynik uzyskany na przestrzeni wszystkich edycji tego badania. Wynika z niego również, że w trosce o klimat i środowisko ponad 96 proc. Polaków deklaruje regularne segregowanie odpadów, a ponad 3/4 jest skłonnych wydawać więcej na „czystą” energię. Polacy znacznie częściej niż w poprzednich latach zwracają też uwagę na ograniczenie zużycia wody (ponad 90 proc. wskazań) i wybierają rozwiązania ekologiczne – nawet wtedy, gdy oznacza to dodatkowy koszt (82 proc.). 61 proc. zadeklarowało także skłonność do korzystania z roweru bądź komunikacji miejskiej zamiast samochodu.

Przy wdrażaniu prośrodowiskowych postaw w społeczeństwie kluczowa jest edukacja dzieci. Myślę, że wszyscy rodzice zetknęli się kiedyś z pytaniami typu: „mamo, a dlaczego wyrzucamy baterie do tego worka na śmieci, a nie odnosimy ich do sklepu” albo „dlaczego nie segregujemy śmieci?” – mówi Adam Guibourgé-Czetwertyński.

W ramach edukacji ekologicznej, kierowanej zwłaszcza do dzieci i młodzieży, Ministerstwo Klimatu i Środowiska zainaugurowało na początku kwietnia kampanię Nasz Klimat. Jej celem jest podniesienie świadomości na temat indywidualnych działań, jakie każdy może podejmować na rzecz ochrony klimatu, w myśl hasła „Klimat tworzą ludzie”.

– Ogólnopolska kampania Nasz Klimat ma na celu zaprezentowanie takich działań, które są możliwe do podjęcia na rzecz ochrony klimatu przez każdego z nas – mówi podsekretarz stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska. – W ramach tej kampanii przygotowaliśmy materiały dla samorządów i materiały dla szkół, które mogą być wykorzystane do przeprowadzenia lekcji na temat ochrony klimatu. Uruchomiliśmy też konkurs dla szkół ponadgimnazjalnych – wideoolimpiadę, w której grupy uczniów mogą wspólnie proponować działania, jakie można podjąć na rzecz klimatu.

Aby trafić do młodego pokolenia, kampania Nasz Klimat obejmuje też współpracę z blogerami i influencerami, którzy na co dzień poruszają zagadnienia związane z klimatem i ochroną środowiska. Akcja ma jednak trafić do odbiorców w różnym wieku, dlatego będzie prowadzona wielokanałowo, m.in. za pośrednictwem prasy, radia, internetu i social mediów. W telewizji będzie można zobaczyć spoty pokazujące, jak niewiele potrzeba, aby wdrożyć ekologiczne nawyki do codziennego życia. Z kolei w materiałach dla samorządów znalazły się praktyczne porady, w jaki sposób wdrażać proklimatyczne działania w gminie. 

Ecodriving zyskuje w dobie rosnących cen paliw. Odpowiednia technika jazdy i dobre nawyki pomagają zmniejszyć spalanie

Gwałtownie rosnące ceny paliwa skłaniają kierowców do szukania sposobów na zmniejszenie jego zużycia. Dlatego na popularności zyskuje ecodriving, a wraz z nim trzy podstawowe zasady ekonomicznej jazdy. Najważniejszym elementem na drodze do osiągnięcia niższego spalania jest odpowiednia technika prowadzenia samochodu, czyli m.in. unikanie „rwanej jazdy”, dużych prędkości, a także gwałtownego hamowania i przyspieszania. Z auta trzeba korzystać rozważnie i zwracać uwagę nie także na jego stan techniczny.

Jak wynika z danych E-petrol.pl, litr popularnej Pb 95 kosztuje średnio 6,67 zł, a Pb 98 – 6,99 zł. Za litr oleju napędowego kierowcy w Polsce płacą średnio rekordowe 7,66 zł. W ciągu ostatniego półtora tygodnia litr diesla podrożał o 37 gr. Rekordowo drogi jest także autogaz – 3,79 zł za litr. Ceny idą w górę i niestety nic nie wskazuje, by miało się to zmienić. Na znaczeniu zyskują więc wszelkie rozwiązania pozwalające na zmniejszenie spalania i ekonomiczną jazdę.

– W dzisiejszej dobie zmian cen paliwa wielu kierowców się zastanawia, jak można zmniejszyć zużycie paliwa w swoim samochodzie. Odpowiedzią na to pytanie jest ecodriving. Ten system został stworzony w Finlandii, a dzisiaj z powodzeniem wprowadzają go kierowcy w wielu krajach. Jednym z jego ważniejszych elementów jest styl jazdy i sposób, w jaki kierowca prowadzi samochód – mówi agencji Newseria Biznes Dariusz Wójcicki, ekspert platformy Motointegrator.com.

Na wyższe obroty silnika, a co za tym idzie większe zużycie paliwa, przekładają się między innymi gwałtowne przyspieszanie i ruszanie, wciskanie pedału gazu „do oporu” czy tzw. rwana jazda, czyli częste i duże wahania prędkości. Dlatego kierowcy powinni się skupić na bardziej płynnej jeździe i utrzymywać stałe tempo jazdy przy niskich obrotach.

– Przyjmujemy, że w terenie zabudowanym optymalne spalanie jest przy prędkości około 50 km/h, natomiast poza terenem zabudowanym – w przedziale od 90 do 120 km/h. Użyję tutaj nomenklatury sportowej: jeżeli mamy przejść przez jakiś odcinek pieszo, nie zmęczymy się, natomiast biegnąc, zużywamy więcej energii. Taka sama sytuacja jest w samochodach, jeżeli pokonujemy jakiś odcinek szybciej, samochód zużywa więcej paliwa – mówi Dariusz Wójcicki.

Dlatego ważna jest także koncentracja i obserwowanie tego, co dzieje się na drodze, oraz próba przewidywania zachowania pozostałych uczestników ruchu. 

W przypadku aut z manualną skrzynią biegów ecodriving polega również na tzw. hamowaniu silnikiem. Tę technikę można stosować przy zbliżaniu się do świateł czy skrzyżowań, a także przy zjeżdżaniu ze wzniesień.

– To dosyć popularny i prosty zabieg, ale wymagający od kierowcy pewnego doświadczenia. Mówiąc krótko, jest to sposób jazdy powodujący zdjęcie nogi z pedału gazu i redukcja biegów w miarę zmniejszania prędkości – mówi ekspert platformy Motointegrator.com.

Hamowanie silnikiem pozwala znacznie ograniczyć spalanie, ponieważ w trakcie takiego manewru odcięty zostaje dopływ paliwa do silnika, a samochód toczy się stopniowo malejącą siłą rozpędu. Dzięki temu nie tylko oszczędzamy paliwo, lecz także mniej obciążamy klocki i tarcze hamulcowe.

Ekonomiczna jazda zależy także od stanu technicznego pojazdu. Większe spalanie wynika bowiem często z zaniedbań serwisowych, dlatego eksperci przypominają o regularnych przeglądach. Przynajmniej raz w roku powinno się odwiedzać warsztat, żeby zweryfikować stan techniczny pojazdu, wymienić płyny eksploatacyjne czy zużyte części. Duże znaczenie ma chociażby geometria i wyważenie kół.

– Ciśnienie w oponach także ma duży wpływ na to, jak dużo paliwa zużyjemy. Każde zmniejszenie ciśnienia chociażby o 0,2 bara powoduje zwiększenie spalania. Inne systemy, takie jak np. klimatyzacja, podgrzewane siedzenia czy też wyposażenie dodatkowe w danym samochodzie, ma również wpływ na to, jak zwiększa się zużycie paliwa. Oczywiście korzystajmy z nich, ale z rozsądkiem – mówi Dariusz Wójcicki.

Eksperci radzą też, by unikać jazdy ze zbędnym obciążeniem. Od czasu do czasu warto więc zrobić w aucie porządki, by w bagażniku nie zalegał na przykład ciężki sprzęt sportowy z poprzedniego sezonu czy też skrzynki z narzędziami. Zużycie paliwa znacząco zwiększa również boks dachowy, a wielu użytkowników nie demontuje go od razu po powrocie z wyjazdu.

Podobnie jest z pełnym bakiem. Jak podkreśla ekspert, nie warto kupować paliwa na zapas. Tankowanie pod tzw. korek to taktyka może i opłacalna w krótkim horyzoncie czasowym, bo chcemy uchronić się przed kolejnymi podwyżkami, ale jednak niezdrowa dla naszego auta. Może prowadzić do poważnych awarii związanych z układem paliwowym. Zgodnie z zaleceniami producentów tankować należy jedynie do momentu pierwszego „odbicia” pistoletu dystrybutora. Jeśli natomiast zależy nam, by zniwelować wpływ podwyżek cen paliwa na nasz portfel, to warto częściej odwiedzać stację benzynową i tankować mniej.

– Ecodriving ma ogromne znaczenie w oszczędności paliwa. Stosując ten system, nie będziemy od razu na początku widzieć zmian, ale z czasem nabierzemy dobrych nawyków i okaże się, że to jest bardzo duża zmiana na lepsze – mówi ekspert platformy Motointegrator.com.

Obiekty biurowe coraz bardziej innowacyjne. Królują rozwiązania proekologiczne i ułatwienia dla pracowników

Inteligentne rozwiązania będą coraz mocniej widoczne w powierzchniach biurowych. Różnego typu aplikacje, systemy i sieci sensorów oraz algorytmy przetwarzające zbierane dane pozwalają łatwo zarządzać nie tylko poszczególnymi pomieszczeniami czy biurami, ale i całymi budynkami. Bardzo często te ułatwienia są nakierowane na wsparcie funkcjonowania pracowników w przestrzeni biurowej, ale mocnym trendem jest również wykorzystanie rozwiązań proekologicznych. Pandemia COVID-19 wymusza na deweloperach i najemcach inwestycje w kolejne innowacyjne funkcjonalności.

Coraz więcej firm decyduje się na wynajęcie powierzchni biurowych w nowoczesnych budynkach. Często są to biurowce zwane inteligentnymi. Za pomocą setek, a nawet tysięcy czujników wpiętych w systemy komputerowe kontrolują  zużycie prądu, wody, nawiewy, klimatyzację czy dostęp do pomieszczeń i garaży. Deweloperzy stosują coraz bardziej  nowoczesne rozwiązania.

– Różnego typu technologie pomagają w utrzymaniu i zarządzaniu nie tylko powierzchnią biurową najemcy, lecz także całym budynkiem – mówi agencji Newseria Biznes Karol Wyka, dyrektor ds. wynajmu HB Reavis Poland, spółki zarządzającej biurami m.in. w warszawskich obiektach Varso Place, Forest czy West Station I–II.

Nowoczesne rozwiązania to nie tylko sposób na efektywniejsze zarządzanie biurowcami, ale przede wszystkim udogodnienia dla pracujących w nich ludzi. Każdy pracownik znajdujący się w biurowcu może np. pobrać aplikację, dzięki której dowie się, co się dzieje w innym miejscu w biurze, zamówi jedzenie do swojej firmy z lokali w budynku czy wyśle zapraszający kod QR, który jego goście będą mogli wykorzystać do wejścia zamiast plastikowej karty.

– Dzięki telefonowi pracownik jest w stanie otwierać drzwi, przywołać windę czy też wjeżdżać do garażu. Nie musimy mieć przy sobie karty, większość rzeczy jesteśmy w stanie załatwić telefonem – tłumaczy Karol Wyka.

Stosowany przez HB Reavis system Symbiosy pozwala na analizę zachowań w miejscu pracy. Sensory stosowane w obiektach umożliwiają przykładowo liczenie osób wchodzących do biura i wychodzących z niego. W przypadku czytników kart sensorycznych można badać np. interakcje między danymi działami firmy, co na podstawie częstotliwości spotkań pokaże np., jak pracownicy działu sprzedaży współpracują z działem marketingu. Pomaga to także efektywniej wykorzystywać sale konferencyjne i planować spotkania.

– Niektóre sale są zajęte zawsze od rana do godziny 12.00 i może się wydawać, że jest ich za mało. Natomiast office manager, mając bazę wiedzy zbudowaną na danych z sensorów, jest w stanie lepiej zapanować nad pracą biura. W przypadku naszych budynków aplikacje są innowacją, która gości w większości z nich, a w szczególności w nowych obiektach – mówi dyrektor ds. wynajmu HB Reavis Poland.

Dane zbierane z sensorów pozwalają także wdrażać rozwiązania, działania, które pozytywnie wpływają na zdrowie pracowników i efektywność ich pracy.

– Symbiosy to zestaw sensorów, którym może być oplecione całe biuro i dzięki którym wiemy, że przykładowo w danej sali konferencyjnej jest zbyt duże stężenie dwutlenku węgla. Nie dziwi więc, że w takiej sali większość uczestników spotkania jest śpiąca. Sensor to wyłapuje i możemy albo przewietrzyć pomieszczenie, jeśli mamy uchylne okna, albo specjalny system wentylacji jest w stanie przepompować z innej części biura świeże powietrze – wyjaśnia Karol Wyka.

Jak podkreśla, gros wdrażanych w nowoczesnych biurowcach rozwiązań ma związek z ekologią i oszczędzaniem energii i wody. Ten aspekt jest coraz ważniejszy zarówno dla najemców, jak i deweloperów. Świadczy o tym chociażby popularność zielonych certyfikatów dla budynków (np. BREEAM czy LEED), a co za tym idzie projektowanie zeroemisyjnych biurowców naszpikowanych innowacjami.

– Wśród ciekawych rozwiązań innowacyjnych, które wpływają na ekologię, jest system odzyskiwania energii w windach – mówi dyrektor ds. wynajmu HB Reavis Poland. – Przy hamowaniu winda odzyskuje energię, którą może wykorzystać.

System odzyskiwania energii kinetycznej podczas hamowania (KERS) jest stosowany od wielu lat w bolidach Formuły 1.

– Kolekcjonowana jest woda z deszczu, woda tzw. brudna, która jest potem wykorzystywana do podlewania zielonych przestrzeni w budynkach – wymienia ekspert. – Również system BMS, Buliding Management System, który służy do zarządzania budynkiem, powinien być jak najnowszy i najbardziej innowacyjny. On również wpływa na tematy ekologiczne. Przykładowo system żaluzji, które są sterowane przez BMS, jest w stanie wygenerować oszczędności w zużyciu energii. Podobnie jak klimakontaktrony, czyli urządzenia, które przy otwieraniu okien czy rozszczelnieniu paneli wentylacyjnych wyłączają system klimatyzacji i wentylacji w danym pomieszczeniu.

Zdaniem eksperta przyszłość tego sektora rynku nieruchomości będzie się opierać na dalszym unowocześnianiu sposobów zarządzania przestrzenią.

Jeśli chce się podążać za wyznaczonymi trendami, trend innowacji jest bardzo istotny. Już projektując biura kilka lat temu, przewidzieliśmy, że tematy związane z ekologią, które w tej chwili są bardzo istotne, należy wprowadzić do aplikacji budynkowych – mówi Karol Wyka. – COVID-19 tylko wzmocnił ten trend.

Metawersum atrakcyjny dla biznesu i inwestorów. Jego rozwój mogą zatrzymać związane z nim zagrożenia

Od grudnia użytkownicy z USA i Kanady mogą korzystać z aplikacji Horizon Worlds, która jest platformą spotkań towarzyskich i rozrywki oraz stanowi zaczyn wirtualnego świata. To właśnie Meta (dawniej Facebook) chce być liderem w jego budowaniu. Według analityków przychody rynku usług i technologii związanych z metawersum w najbliższych...

Deficyt wody pitnej coraz bardziej odczuwalny również w Polsce. Bez oszczędzania, większej retencji i recyklingu wody czeka nas katastrofa

Około 2 mld ludzi na świecie nie ma dostępu do wody pitnej, a około 6 tys. dzieci dziennie umiera z powodu chorób związanych ze spożywaniem niedostatecznie oczyszczonej wody – wynika z danych WHO i UNICEF. Wraz z rosnącą liczbą ludności problem z dostępem do wody pitnej będzie się pogłębiał. Niedobory będą odnotowywane nie tylko w Afryce, lecz również w Europie, w tym w Polsce. Skutki z kolei odczują zarówno społeczeństwa, jak i przemysł oraz rolnictwo. Dlatego konieczne jest oszczędzanie wody zarówno przez użytkowników indywidualnych, jak i w skali makro. Ogromne znaczenie mają też retencja i recykling wody. Bez tego czeka nas katastrofa.

Około 71 proc. powierzchni Ziemi jest pokryte wodą, a tylko 2,5 proc. z niej to woda słodka, z czego większość zmagazynowana jest w lodowcach. Wielkość zasobów wody słodkiej na Ziemi szacuje się na 35 mln m³. Jak podaje Polska Fundacja Ochrony Zasobów Wodnych, człowiek wykorzystuje słodką wodę, pochodzącą z wód powierzchniowych i podziemnych, która stanowi niecały 1 proc. całkowitych zapasów wody.

Jak wynika z raportu WHO i UNICEF, w 2020 roku jedna czwarta światowej populacji nie miała w swoich domach dostępu do wody pitnej, a prawie połowa – do urządzeń sanitarnych. Mniej  niż jedna trzecia ludzi miała możliwość umycia rąk wodą i mydłem w swoim miejscu zamieszkania. Problem ten uwidoczniła szczególnie pandemia koronawirusa, podczas której higiena rąk była jednym z kluczowych metod ochrony przed groźnym wirusem. Sytuacja wprawdzie stopniowo się poprawia, ale tempo nie jest wystarczające. Do 2030 roku, zgodnie z prognozami WHO i UNICEF, wciąż ok. 1,6 mld ludzi będzie pozbawionych dostępu do wody pitnej. Sytuacja jest bardzo zróżnicowana regionalnie – najrzadziej ten problem występuje w Ameryce Północnej i Europie, a najczęściej w Afryce Subsaharyjskiej. To jednak nie oznacza, że problem ten nie dotyczy naszego kontynentu, w tym Polski.

Nie powinno się stawiać pytania, czy wody będzie brakowało, tylko: kiedy i ile nam zabraknie. Do 2030 roku będziemy mieć do czynienia z 50 mln uchodźców, którzy będą uciekali z obszarów, gdzie nie będzie już wody – mówi agencji Newseria Biznes Rafał Bonter, prezes zarządu firmy Xylem Water Solutions Polska zajmującej się technologiami, które usprawniają sposób wykorzystania wody, jej oszczędzanie oraz ponowne wykorzystanie. – Dodatkowo na temat braku wody można powiedzieć, że to my za to odpowiadamy i jednocześnie możemy wiele rzeczy zrobić, żeby wody nie brakowało.

Według Organizacji Narodów Zjednoczonych wraz z rosnącą populacją (do 9,8 mld osób w 2050 roku) globalne zapotrzebowanie na wodę wzrośnie o 20–30 proc. do 2050 roku. Jeżeli kraje nie wdrożą programów ochrony zasobów wodnych na większą skalę, to problem z dostępem do słodkiej wody będzie dotyczyć nie tylko pustynnych rejonów, ale także m.in. Europy, w tym krajów rejonu Morza Śródziemnego, Cypru, Malty i Hiszpanii. W tych krajach braki może odczuwać rolnictwo. Z raportu Organizacji Narodów Zjednoczonych pt. „Wartość wody” za większość zużycia zasobów słodkiej wody (69 proc.) odpowiada rolnictwo i produkcja żywności.

 Pod kątem źródeł czystej wody Polska jest w Europie na czwartym miejscu od końca, więc w naszym kraju sytuacja jest jeszcze gorsza niż w innych. Na pewno musimy jako mieszkańcy wywierać wpływ na wszystkie instytucje, żeby wprowadzały zasady oszczędzania wody i dbały o zasoby wody w Polsce. W tej chwili określa się, że około 60 proc. Polski leży w obszarach z niedoborem wody. Nie jest tak, że tej wody nie ma, ale mogą występować niedobory. Weźmy na przykład 2019 rok, kiedy w Warszawie Wisła zmieniła się z dużej rzeki w strumyk – przypomina Rafał Bonter. 

Polska to jeden z najuboższych w wodę krajów europejskich. Średnio na Starym Kontynencie na jednego człowieka przypada 5,1 tys. m3 wody rocznie, a w naszym kraju to zaledwie 1,7 tys. m3. Rok hydrologiczny, zakończony w listopadzie ub.r., był w opinii ekspertów Wód Polskich okresem ekstremalnych zjawisk. Na jesieni mieliśmy do czynienia z niespotykaną o tej porze roku od ponad 80 lat powodzią, ale susza w ciągu roku utrzymywała się przede wszystkim w północno-zachodnich regionach kraju. W wielu rzekach utrzymywały się niskie stany wody. Rok hydrologiczny zakończony w listopadzie ub.r. zamknął bilans wodny korzystnie jedynie w obszarze dorzecza Wisły oraz niekorzystnie dla dorzecza środkowej i dolnej Odry oraz rzek Przymorza, zlewni Warty i Noteci na północy kraju.

Poprawę sytuacji może przynieść lepsze zarządzanie wodą, zarówno w perspektywie mikro, jak i makro.

– To, co możemy zrobić jako mieszkańcy, to możemy oszczędzać wodę w domach – podkreśla prezes Xylem. – Po pierwsze, nie zużywajmy tyle wody, ile do tej pory. Mimo że w ciągu ostatnich 20 lat kupiliśmy bardzo dużo wodooszczędnych urządzeń, zużycie wody na jednego mieszkańca w Polsce nie zmieniło się, czyli zużywamy tyle samo wody, co 20 lat temu. W 2021 roku w kilku mniejszych miastach brakowało wody: były ograniczenia w dostawach wody do mieszkańców i problemy z podlewaniem ogródków. Dalsze scenariusze są takie, że będzie nam brakowało wody jako mieszkańcom, a co gorsza, będzie nam brakowało wody do przemysłu i do produkcji żywności. Jeśli pozostaniemy bierni, za chwilę będziemy mieli tego typu sytuacje znacznie częściej.

Znacznie więcej jest do zrobienia z perspektywy państwa, samorządów i wodociągów.

Wody Polskie mają kilka bardzo interesujących projektów. Najważniejszą kwestią jest retencja, czyli ilość wody, którą zostawiamy w środowisku, Ona w tej chwili jest na poziomie 6,5 proc. w Polsce, podczas gdy w Hiszpanii jest to 40 proc. – mówi Rafał Bonter. – Jeżeli pozwalamy wodzie „uciec” z danego obszaru, ona spływa do rzek, a dalej do mórz, skąd słona woda nie jest już do wykorzystania. Im więcej pozostawimy wody w środowisku lokalnym, tym mniejsze będziemy mieć kłopoty.

Zasilanie opadem jest niezwykle istotne dla odbudowy zasobów wodnych (szczególnie po notowanych w ostatnich latach suszach). Ubiegłoroczne deficyty opadów m.in. w województwie zachodniopomorskim, pomorskim i wielkopolskim doprowadziły do powstania suszy hydrogeologicznej. Lokalnie pojawiały się trudności w eksploatacji płytkich ujęć wód podziemnych, w tym indywidualnych studni gospodarskich. Niski poziom wód podziemnych stwarza zagrożenie także dla komunalnych lub przemysłowych ujęć ujmujących pierwszy poziom wodonośny. Ze statystyk Wód Polskich wynika, że obecnie zatrzymujemy zaledwie 6,5 proc. odpływających wód, czyli około 4 mld m3 wody rocznie, podczas gdy moglibyśmy zatrzymywać 15 proc. z niemal 62 mld m3 wody rocznie.

W Polsce przybywa samorządów, które – świadome możliwej katastrofy – wdrażają rozwiązania zmierzające do poprawy sytuacji. Z częścią z nich przy zarządzaniu wodą współpracuje właśnie firma Xylem.

 Znamy wiele miast i spotkaliśmy się z wieloma prezydentami, którzy mają wspaniałe pomysły co do zarządzania siecią wody czystej, jak i brudnej, czyli ściekami. Współpracujemy z Warszawą oraz Politechniką Warszawską nad projektem przyszłościowym, w jaki sposób ograniczyć zużycie wody albo jej straty. Są też inne miasta, które myślą w podobny sposób, ale realizują to inaczej. Bydgoszcz, której też jesteśmy partnerem, ma znakomity pomysł wykorzystania do celów miejskich wody opadowej, zwanej szarą, po odpowiednim oczyszczeniu – mówi ekspert.

Jak podkreśla, w całym procesie oszczędzania zasobów recykling wody jest niezbędnym warunkiem.

 Takie rozwiązania są już wprowadzane. Malta i Cypr wykorzystują odpowiednio 90 i 60 proc. ścieków oczyszczonych do powtórnego wykorzystania w przemyśle. Jako firma Xylem bierzemy w tym udział. Chcemy być prekursorem w Polsce pod względem recyklingu ścieku oczyszczonego w ramach zamkniętego obiegu wody – wyjaśnia Rafał Bonter.

Wrocławska spółka zwiększa tempo prac nad innowacjami dla największych światowych koncernów. W ciągu dwóch lat chce zatrudnić kolejnych 500 inżynierów

– Każdego roku rośniemy o ok. 20–30 proc. i to tempo chcemy utrzymać – mówi Marek Matysiak, dyrektor operacyjny GlobalLogic Poland. Wrocławska spółka jest częścią globalnego koncernu, który tworzy innowacyjne rozwiązania dla największych światowych marek. To sprawia, że praktycznie w każdej branży są widoczne efekty pracy polskich inżynierów. Dziś w spółce pracuje ich 2000. W samym Wrocławiu 500, a w ciągu dwóch lat ta liczba ma się podwoić. Z myślą o dalszym rozwoju spółka przeniosła się właśnie do nowego biura.

 Dziś wszystkie branże, z którymi mamy styczność w codziennej pracy, czyli np. branża motoryzacyjna, telekomunikacyjna, przemysł, branża medyczna i tzw. consumer market, wykorzystują innowacyjne rozwiązania. W czasie pandemii ich rozwój mocno przyspieszył. Dziś wszyscy starają się, żeby ich rozwiązania były dopasowane do potrzeb klientów, elastyczne i dostępne z każdego miejsca na świecie, co również znacząco napędza nasz rozwój i daje nam możliwość wzrostu – mówi agencji Newseria Biznes Marek Matysiak.

Wrocławska spółka jest częścią globalnego koncernu GlobalLogic. To lider w branży usług inżynierii cyfrowej – pomaga światowym markom projektować i tworzyć innowacyjne produkty, usługi i platformy cyfrowe. Współpracuje z firmami z niemal każdej branży – od motoryzacji i komunikacji, przez usługi finansowe, opiekę zdrowotną, produkcję, media i rozrywkę, aż po półprzewodniki i nowe technologie.

– Te rozwiązania, nad którymi pracujemy, można spotkać wszędzie w ramach codziennego życia. W zasadzie prawie każdy samochód, który możemy dziś spotkać na ulicy czy parkingu, ma w sobie jakieś kawałki software’u, który napisaliśmy albo przetestowaliśmy, upewniając się, że będzie działał i będzie bezpieczny dla użytkowników. To też pralki, suszarki, ekspresy do kawy oraz rozwiązania, które możemy spotkać w przemyśle, przepływomierze, sterowniki, a także różnego rodzaju rozwiązania, z którymi stykamy się wielokrotnie każdego dnia, choćby płacąc kartą. Nasz zespół jako jeden z niewielu w Polsce pracuje przy programowaniu chipów, które są w kartach. Kiedy terminal nawiązuje połączenie GPRS, najprawdopodobniej wykorzystuje wtedy moduł, który powstał we Wrocławiu – wymienia dyrektor operacyjny spółki.

GlobalLogic ma 400 aktywnych klientów, w tym producentów sprzętu, oprogramowania czy największe marki produktów detalicznych. Na liście znajdują się m.in. Volvo, Adobe, Ericsson, Oracle, HP, Panasonic, Samsung czy Continental. Nad innowacyjnymi rozwiązaniami pracuje we Wrocławiu ok. 500 inżynierów.

Z racji skali pokrywamy większość domen, w których pracuje dzisiaj GlobalLogic – podkreśla Marek Matysiak. – Wkład pracy naszych inżynierów jest najbardziej widoczny w motoryzacji. Ta branża rozwija się w ostatnich latach bardzo dynamicznie, a w latach 2013–2014 przeszła diametralne przemiany po to, żeby nadążać za oczekiwaniami klientów. I w związku z tym ma w tej chwili ogromne potrzeby, jeśli chodzi o dostępność inżynierów, wiedzy i rozwój konkretnych technologii.

Dlatego spółka planuje we Wrocławiu intensywny rozwój – w ciągu najbliższych dwóch lat zamierza co najmniej podwoić liczbę zatrudnionych inżynierów.

– Wrocławski rynek wydaje się mieć bardzo duży potencjał. Uczelnie intensywnie pracują nad rozwojem absolwentów, a migracje do Wrocławia znacząco poprawiają możliwości wzrostu nie tylko naszej, ale i wszystkich organizacji – mówi dyrektor operacyjny GlobalLogic Poland.

Główną siedzibę GlobalLogic ma w Dolinie Krzemowej, ale firma prowadzi studia projektowe i centra inżynieryjne na całym świecie, a poza nimi ma też 30 własnych centrów technologicznych i ponad 70 laboratoriów dedykowanych konkretnym klientom. W sumie zatrudnia ok. 23,6 tys. pracowników w 14 krajach świata. Część z nich pracuje również w Polsce, z wrocławskiego centrum technologicznego.

GlobalLogic zazwyczaj rośnie od 20 do 30 proc. każdego roku i to tempo też bardzo chcielibyśmy utrzymać – mówi Marek Matysiak.

Z myślą o rozwoju i zwiększaniu zatrudnienia GlobalLogic otworzył właśnie we Wrocławiu swoje nowe biuro. Nowoczesna siedziba ma odpowiedzieć na potrzeby rynku pracy IT, jest dostosowana do realiów pracy zdalnej i hybrydowej, a przy tym wyposażona w cały wachlarz technologii i wygodnych rozwiązań, np. specjalny parking dla elektryków. Firma pomaga pracownikom zachować zdrowy work–life balans dlatego zbudowała centrum rekreacyjne z bogato wyposażoną siłownią oraz strefą relaksacyjną. Do dyspozycji jest również taras widokowy na dachu budynku o powierzchni ponad 300 m2.

– Nowy budynek pozwoli nam wykorzystać przestrzeń nie tylko do pracy, chcemy integrować inżynierów i wspierać ich w pracy kreatywnej. Dzisiaj praca dzieli się pomiędzy dom a biuro. Dlatego biurowa przestrzeń dziś to miejsce, które skupia się bardziej na współpracy, wspólnym myśleniu, burzach mózgów, trochę mniej na samej pracy. W klasycznym trybie pracy zmieści się tu ponad 1 tys. inżynierów, a biorąc pod uwagę hybrydowy model, w który pracujemy, myślę, że ok. 1,5–2 tys. inżynierów będziemy w stanie w tej przestrzeni pomieścić – mówi dyrektor operacyjny GlobalLogic Poland.

Polscy naukowcy pracują nad szczepionką przeciwnowotworową. Terapia mRNA może znaleźć zastosowanie także w przypadku rzadkich chorób genetycznych

Prace nad terapiami mRNA trwają od ponad 30 lat, ale to pandemia i poszukiwanie skutecznej szczepionki przeciw COVID-19 zdecydowanie ten proces przyspieszyły. To daje szansę, że szybciej będzie możliwe wykorzystanie tej technologii w leczeniu raka. mRNA jest również badane pod kątem zastosowania w leczeniu rzadkich chorób genetycznych. Nad postępami w tej dziedzinie pracują również polscy naukowcy.

Cząsteczki mRNA to naturalne cząsteczki, które występują w każdej naszej komórce i są przepisami na konkretne białko. Aby mRNA mogło zostać wykorzystane do celów terapeutycznych, trzeba było opracować wiele rozwiązań, które umożliwiłyby dojście do tego. Pracując w tym obszarze od 20 lat, wnieśliśmy do niego dość istotne rozwiązania, natomiast takich zespołów naukowych było wiele i wiele rzeczy musiało się wydarzyć, aby ten pierwszy terapeutyk, pierwsza szczepionka oparta na mRNA mogła zostać dopuszczona powszechnie. Te szczepionki zmieniają naszą rzeczywistość, dla ludzi zaszczepionych COVID-19 nie jest już tak groźną chorobą – wyjaśnia w rozmowie z agencją Newseria Innowacje prof. dr.  hab. Jacek Jemielity z Centrum Nowych Technologii Uniwersytetu Warszawskiego, prezes zarządu spółki ExploRNA Therapeutics.

W grudniu profesor otrzymał Nagrodę Fundacji na rzecz Nauki Polskiej za opracowanie chemicznych modyfikacji mRNA jako narzędzi do zastosowań terapeutycznych i badań procesów komórkowych

– Nasze badania przyniosły realne efekty, ponieważ jeden z pierwszych moich wynalazków został skomercjalizowany przez firmę BioNTech, która stosuje nasze rozwiązanie ulepszające, poprawiające właściwości mRNA w kilkunastu badaniach klinicznych. Są to badania dotyczące terapeutycznych szczepionek mRNA, czyli takich, które mają leczyć, w szczególności dotyczące obszaru onkologicznego – mówi naukowiec.

Choć badania nad terapiami opartymi na mRNA trwają już od 30 lat, to o tej technologii głośno zrobiło się dopiero w obliczu konieczności stworzenia szczepionki przeciw COVID-19. Szczepionka Comirnaty, opracowana przez BioNTech wspólnie z koncernem Pfizer, była pierwszym preparatem mRNA dopuszczonym powszechnie do użytku.

Syntetyczne mRNA może być jednak kluczowe w terapii i profilaktyce onkologicznej. Na tej technologii najprawdopodobniej będą się opierać lecznicze szczepionki przeciwnowotworowe. W Polsce trwają badania nad takimi preparatami. Zajmuje się nimi spółka ExploRNA Therapeutics, założona przez naukowców z Uniwersytetu Warszawskiego we współpracy z badaczami z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

– Lecznicze szczepionki przeciwnowotworowe działają w ten sposób, że do organizmu pacjenta cierpiącego na nowotwór podajemy mRNA kodujące białko, które jest charakterystyczne dla komórek nowotworowych. To białko ulega ekspresji w komórkach i układ immunologiczny jest szkolony, żeby rozpoznawać wszystkie komórki pacjenta posiadające ten rodzaj antygenu, ten rodzaj modyfikacji białek. Układ immunologiczny niszczy w ten sposób komórki nowotworowe – wyjaśnia prof. Jacek Jemielity. – Najbardziej interesującym tematem w tym obszarze są spersonalizowane szczepionki przeciwnowotworowe, które są projektowane na podstawie konkretnych mutacji u pacjenta. Są to szczepionki szyte na miarę dla danego pacjenta.

Jak podkreśla, nowotwory są jednak znacznie trudniejszym przeciwnikiem niż COVID-19.

– mRNA musi więc być jeszcze bardziej efektywne, jeszcze skuteczniejsze, ale mam nadzieję, że najbliższe lata przyniosą również przełom w tym obszarze – przewiduje ekspert.

Prace nad spersonalizowanymi szczepionkami przeciwnowotworowymi prowadzi między innymi Moderna, wspólnie z koncernem Merck. W ramach badań klinicznych preparat mRNA-4157 testowany jest obecnie pod kątem bezpieczeństwa, tolerancji i immunogenności w zastosowaniu u pacjentów z czerniakiem.

mRNA ma charakter bardzo uniwersalny, można w nim zakodować dowolne białko, a to sprawia, że liczba potencjalnych zastosowań jest w zasadzie nieograniczona. Dlatego szereg badań klinicznych dotyczy zastosowania tych terapii również w leczeniu genetycznych chorób rzadkich czy chorób kardiologicznych.

– Chodzi o choroby, które powstają, ponieważ w komórkach danego pacjenta brakuje jakiegoś białka lub powstaje ono w postaci zdefektowanej. Terapie mRNA można wykorzystać do suplementacji tego brakującego białka. Przykładami takich chorób są rdzeniowy zanik mięśni, mukowiscydoza czy fenyloketonuria – wymienia prof. Jacek Jemielity.

Według Research and Markets światowy rynek terapii opartych na technologii mRNA będzie rósł w tempie 17 proc. rocznie i osiągnie do 2026 roku wartość ponad 101 mld dol. W 2021 roku przychody zamknęły się w kwocie niemal 47 mld dol. Ponad 44 proc. tego obrotu generują Stany Zjednoczone.

Rekordowy rok dla rynku finansowania społecznościowego. Branża czeka na nowe regulacje

Od listopada 2021 roku rynek usług crowdfundingowych jest pod względem regulacyjnym pełnoprawną częścią rynku finansowego w Unii Europejskiej. Unijne rozporządzenie ma na celu profesjonalizację tego segmentu i zwiększenie pewności dla uczestników rynku. Polskie podmioty czekają na przyjęcie krajowej ustawy, która wdroży unijne prawo. Jedną z ważniejszych zmian jest zwiększenie limitów pozyskiwanego finansowania – docelowo do 5 mln euro. Platformy crowdfundingowe czeka szereg zmian.

Crowdfunding to jedna z najszybciej rozwijających się alternatywnych metod finansowania nowych inicjatyw gospodarczych na rynku prywatnym. Z raportu „Crowdfunding udziałowy 3.0” przygotowanego przez Związek Przedsiębiorstw Finansowych i Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu wynika, że przez prawie 10 lat istnienia rynku finansowania społecznościowego w Polsce, czyli do końca października 2021 roku, start-upy pozyskały prawie 292 mln zł z emisji udziałów i akcji w ramach crowdfundingu udziałowego. W ciągu 10 miesięcy ubiegłego roku na pozyskanie kapitału w tej formie zdecydowały się 82 spółki, a jego wartość wyniosła 115 proc. wolumenu z 2020 roku, przy czym 12 emisji nie było jeszcze zakończonych, a na uruchomienie oczekiwało ponad 40 nowych.

Crowdfunding jest narzędziem pozyskiwania finansowania, które dosyć dynamicznie rośnie na polskim rynku. W 2021 roku ok. 100 przedsiębiorstw sięgnie po finansowanie w formie crowdfundingu udziałowego. Jest to wzrost o kilkadziesiąt procent w stosunku do poprzedniego roku – mówi agencji Newseria Biznes Tomasz Kowcun, dyrektor ds. rozwoju biznesu firmy Crowdway.

Crowdway to działająca na polskim rynku od 2015 roku platforma typu crowd, która wspiera rozwój projektów innowacyjnych i przedsięwzięć na etapie szybkiego wzrostu. 

– Dla naszej platformy wzrost też wynosi blisko 100 proc., bo w zeszłym roku zrealizowaliśmy 12 projektów, czyli wsparliśmy 12 spółek w pozyskaniu finansowania. W tym roku tych spółek będzie 21 – mówi Tomasz Kowcun.

Po 11 miesiącach 2021 roku suma środków zebranych w crowdfundingu udziałowym przez spółki współpracujące z Crowdway przekroczyła 35 mln zł. Ubiegły rok upłynął pod znakiem biznesów online, spółek konopnych i kraftowych. Wśród dużych emisji przeprowadzonych były m.in. spółka CanPoland, która na początku 2021 roku zebrała 4,4 mln zł w 11 min. Pod koniec roku z kolei Kombinat Konopny SA – spółka specjalizująca się w uprawie i przetwórstwie konopi włóknistych – zebrała 4,5 mln zł w ciągu siedmiu minut.

Wzrost popularności crowdfundingu wymusił konieczność ujednolicenia zasad jego funkcjonowania na terenie Unii Europejskiej. Nowa regulacja wspólnotowa, czyli tzw. rozporządzenie ECSP, obejmuje platformy crowdfundingowe szeregiem nowych obowiązków, zbliżających ich funkcjonowanie do działania firm inwestycyjnych. Wprowadziło m.in. wymóg uzyskania przez nie licencji. Ma to ułatwiać dostęp do kapitału dla podmiotów ubiegających się o finansowanie, zapewniając wysoki poziom ochrony inwestorów, stabilność rynku oraz możliwość transgranicznego świadczenia usług. W Polsce stosowanie unijnych regulacji ma zapewnić ustawa o finansowaniu społecznościowym dla przedsięwzięć gospodarczych.

Czekamy na zatwierdzenie ustawy, która w praktyce pozwoli stosować to rozporządzenie, czyli umożliwi platformom ubieganie się o licencję, która pozwoli w pełni na korzystanie z tych praw – zauważa ekspert Crowdway. – Regulacje w mojej ocenie zmierzają w dobrym kierunku, nakładają na platformy crowdfundingowe dodatkowe obowiązki, rozróżniając inwestora doświadczonego i niedoświadczonego. Na tej podstawie będą kierowane oferty adekwatne do poziomu ryzyka.

Projekt polskiej ustawy o finansowaniu społecznościowym przewiduje zmianę ustawy o ofercie publicznej, której celem jest podwyższenie progu dla obowiązku prospektowego.

 Z punktu widzenia przedsiębiorstw zasadniczą zmianą jest zwiększenie limitów, które pozwolą pozyskiwać większy kapitał. W okresie przejściowym wzrosną one z 1 mln euro dotychczas do 2,5 mln euro, a po listopadzie 2023 roku spółki będą mogły się ubiegać o finansowanie nawet do równowartości 5 mln euro – precyzuje przedstawiciel platformy crowdfundingowej.

Projekt przewiduje również wyznaczenie Komisji Nadzoru Finansowego jako organu właściwego do wydawania zezwoleń na prowadzenie działalności regulowanej rozporządzeniem ECSP.

Art. 48 ust. 1 rozporządzenia 2020/1503 umożliwia kontynuowanie świadczenia usług finansowania społecznościowego zgodnie z obecnie obowiązującym prawem krajowym do 10 listopada 2022 roku lub do dnia uzyskania zezwolenia, w zależności od tego, co nastąpi wcześniej – brzmi fragment stanowiska KNF  z początku listopada br.

Zdaniem Tomasza Kowcuna wejście nowych przepisów w życie będzie miało pozytywny wpływ na rynek, ponieważ profesjonalizuje działanie platform crowdfundingowych. Dziś uzupełnieniem reguł postępowania działalności crowd w Polsce są Zasady Dobrych Praktyk Operatorów Platform Crowdfundingowych, opracowane przez ZPF wspólnie z polskimi platformami.

 Pozwoli to wyeliminować podmioty, które dopiero się rozwijają, są często wątpliwej reputacji i jeszcze bez uzasadnionych sukcesów biznesowych. Będzie to szło w kierunku większej przejrzystości dotyczącej kwalifikacji projektów, które będą mogły ubiegać się o finansowanie społecznościowe – wyjaśnia dyrektor ds. rozwoju biznesu w Crowdway. – Nowe prawo będzie nakładało dodatkowe restrykcje dotyczące dopasowania inwestorów i ofert do nich, wprowadzając również szereg zmian, które będą zapewniały ciągłość działania platformy. Czyli nawet w ekstremalnym wypadku, jeżeli platforma by upadła, to musi zapewnić możliwość kontynuacji dostępu inwestorom do danych i transakcji, których się podjęli historycznie.

Jak podkreśla, platformę Crowdway w wyniku wprowadzenia nowych regulacji też czekają zmiany. 

– Będziemy dalej kierować się tym, żeby projekty, które są wspierane przez Crowdway, miały zarówno potencjał biznesowy, jak i szanse na skuteczną realizację kampanii crowdfundingowej – wyjaśnia Tomasz Kowcun. – Będziemy też wprowadzali nowe narzędzia, nową stronę i nowe funkcjonalności, które ułatwią inwestorom możliwość dostępu do danych, kontaktowania się ze spółkami etc., żeby poziom relacji inwestorskich wzrastał. Identyfikujemy to jako rzecz, którą należałoby poprawić na całym rynku kapitałowym.

Możliwości pozyskiwania kapitału poprzez crowdfunding były tematem debaty w czasie jednego z ostatnich Thursday Gathering. To cykliczne wydarzenie, które Fundacja Venture Café Warsaw wraz z partnerami organizuje w każdy czwartek w Varso na ul. Chmielnej w Warszawie. Celem wydarzeń jest integracja społeczności innowatorów, inwestorów, przedsiębiorców, twórców, studentów i budowa silnego ekosystemu dla rozwoju innowacji. 

Brak chipów uderzy w coraz więcej branż. Okres przestoju może potrwać dwa–trzy lata

Problem z niedoborem chipów na globalnym rynku uderzył najpierw w branżę motoryzacyjną, powodując przestoje w fabrykach samochodów i zmuszając koncerny do ograniczenia produkcji. W efekcie, według ACEA, w samej Europie sprzedaż nowych samochodów spadła o nawet kilkadziesiąt procent. Kryzys rozlał się już także na inne branże, w tym m.in. na producentów komputerów. Rynkowi eksperci wskazują zaś, że wytwórcy chipów będą potrzebować nawet kilku lat, żeby w pełni odpowiedzieć na ogromny popyt, który wciąż rośnie. – Musimy czekać, aż na rynku pojawią się nowi producenci. Ten okres przestoju, niedopasowania podaży do popytu powinien trwać dwa–trzy lata – prognozuje założyciel Walletmor Wojciech Paprota.

Problem związany z brakiem chipów wynika z bardzo podstawowej zasady, jaka rządzi ekonomią od zarania dziejów, czyli niedopasowania podaży do popytu – mówi agencji Newseria Biznes Wojciech Paprota. – Większość chipów jest produkowana w Chinach. W momencie, kiedy tam został wprowadzony bardzo twardy lockdown, fabryki stanęły nawet na kilka miesięcy i pokończyły się im wszystkie zapasy. Na to nałożył się zwiększony popyt ze strony producentów, ponieważ coraz bardziej odchodzimy od technologii spalania węgla i przestawiamy się na bycie eko, na czerpanie energii ze źródeł odnawialnych, co też pociąga za sobą większe zapotrzebowanie na chipy.

Pandemia COVID-19 z jednej strony wywołała skokowy wzrost zapotrzebowania na elektronikę – od laptopów i komputerów, przez konsole do gry, po roboty przemysłowe. Z drugiej strony producenci układów scalonych, które są niezbędne do produkcji elektroniki, mierzyli się z dużymi utrudnieniami w działalności, związanymi m.in. z lockdownami i przerwami w zaopatrzeniu. Te problemy ciągną się do dziś, a do ich pogłębienia przyczynił się też wewnętrzny kryzys energetyczny w Chinach. Wynika on z deficytu węgla, który powoduje niedobory energii elektrycznej i paraliż produkcji przemysłowej.

Kiedy mamy brak możliwości zasilania danej fabryki poprzez węgiel, to może ona działać tylko trzy dni w tygodniu, a nie pięć czy sześć, jak to działo się wcześniej. To akurat ma mało wspólnego z pandemią, a dotyczy polityki międzynarodowej Chin, ale oczywiście pandemia dołożyła swoje trzy grosze – mówi założyciel Walletmor, spółki produkującej implanty płatnicze. – W efekcie fabryki nadal nie są w stanie dobić do tego poziomu, gdzie faktycznie byłyby w stanie zaopatrzyć wszystkich potencjalnych klientów.

Tak zwany chip shortage dodatkowo zaostrza się od ponad roku, od kiedy zaczęło się postpandemiczne odbicie w gospodarce, które pociągnęło za sobą wzrost popytu. Kryzys związany z brakiem chipów uderzył najpierw w branżę motoryzacyjną, powodując przestoje w fabrykach samochodów i zmuszając firmy takie jak General Motors i Ford do ograniczenia produkcji. W efekcie, jak podaje Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów (ACEA), w październiku ub.r. sprzedaż nowych aut w UE spadła aż o 30,3 proc. i to w porównaniu z analogicznym okresem 2020 roku, który przypadał w środku pandemii. Z kolei w listopadzie ub.r. rejestracje nowych samochodów osobowych w UE spadły już piąty miesiąc z rzędu – o 20,5 proc., do nieco ponad 713 tys. sztuk. W ujęciu ilościowym ten wynik był najgorszy od listopada 1993 roku.

– Problem braku dostępności chipów na światowym rynku jest duży, ale nie ogromny. Pamiętajmy, że obecnie mamy tysiące rodzajów różnych chipów. Inne są wykorzystywane do produkcji implantu płatniczego, inne w telefonach czy komputerach, a jeszcze inne do produkcji deski rozdzielczej w samochodzie i całego komputera pokładowego. Tak więc jedne branże i producenci mogą w ogóle nie odczuwać takiego problemu, a inni mogą go odczuwać na bardzo dużą skalę – mówi Wojciech Paprota.

W tej chwili kryzys, który zaczął się od motoryzacji, rozlał się już także na inne branże, w tym m.in. na producentów komputerów PC. Rynkowi eksperci wskazują zaś, że wytwórcy chipów będą potrzebować nawet kilku lat, żeby w pełni odpowiedzieć na zwiększony, ogromny popyt.

– Tak naprawdę jedyną sensowną odpowiedzią jest to, żeby po prostu czekać. Nie tylko na to, aby fabryki wróciły do normy, ale również na to, żeby na tym rynku pojawiły się po prostu nowe podmioty. Taka równowaga prędzej czy później się tworzy – mówi założyciel Walletmor. – Ten okres przestoju, niedopasowania podaży do popytu w globalnych, stosunkowo dużych branżach powinien trwać nie dłużej niż dwa czy trzy lata.

Cytowany przez Bloomberga C.C. Wei, szef tajwańskiego TSMC, czyli największego na świecie producenta układów scalonych, do którego należy ponad połowa globalnego rynku, zapowiedział, że firma intensywnie pracuje nad zwiększeniem mocy produkcyjnych. Na rozbudowę swoich fabryk w ciągu trzech lat zamierza przeznaczyć ok. 100 mld dol.

– W dzisiejszych czasach, kiedy chip jest w każdym urządzeniu elektronicznym, ciężko mówić o jakimkolwiek innym rozwiązaniu, które mogłoby te chipy zastąpić. Na dzisiaj nie ma nic, co mogłoby być alternatywą – mówi Wojciech Paprota.

- Advertisement -spot_img

Latest News

Polskie firmy z obawami wchodzą w 2024 rok. Największe dotyczą rynku pracy

Aż 67 proc. polskich firm wskazuje, że wysokie koszty pracownicze stanowią dla nich obecnie największą barierę działalności. Nie przekłada...
- Advertisement -spot_img